poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Irlandia, dzień 3.


22.08.2010, North Coast

Rosie zabrała mnie na wycieczkę. Niesamowitą, nie spodziewałam się takich widoków ! Ale od początku. Ranek upłynął nam dość leniwie i spokojnie, tak to bywa po imprezach J Ja miałam jeszcze kilka ważnych rzeczy do załatwienia więc sporą część ranka przesiedziałam na Internecie. Ale w końcu wszystko w miarę się udało i mogłam ze względnym spokojem umysłu i serca zapakować się do samochodu. Pogoda była piękna. Za piękna jak na Irlandię. Aż widoki stawały się mało irlandzkie przy tych barwach ;) Najpierw zatrzymałyśmy się w Belfaście, gdzie miałyśmy ważną misję do wykonania. Ciocia Rosie zaczęła niedawno nowy business, ciekawy projekt. Przewodnik po Irlandii w postaci MP3 z nagranymi opowieściami o różnych miejscach. Miałyśmy się udać do informacji turystycznej, gdzie zajmują się jego dystrybucją, i sprawdzić jak dbają o interesy cioci Rosie. To wywiadywanie się zajęło nam, zamiast 10 minut, godzinę i 10 minut. Nie tylko nie zaproponowali nam go gdy dopytywałyśmy o przewodnik po Irlandii to jeszcze gdy wywaliłyśmy kawę na ławę, że chcemy przewodnik na mp3, pani nie miałam pojęcia jak go sprzedać, bo jeszcze nigdy tego nie robiła. Pani ogólnie starała się bardzo, była przeurocza, ale widać było że nie bardzo ma pojęcie o tym wszystkim. Niestety, okazało się że specjalnie o interesy Rosie cioci nie dbają. Ostatecznie po ponad godzinie dostałyśmy nasze mp3 o nazwie „My tour walk”, przy okazji zamówiłyśmy B&B (Bed&Breakfast) w Portrush, gdzie miałyśmy dotrzeć wieczorem, i ruszyłyśmy w drogę.
Jak wyjeżdżałyśmy z Belfastu pogoda nadal była bajkowa. Spodziewałam się nie wiem jak długiej jazdy tymczasem już po krótkim czasie dotarłyśmy nad wodę, gdzie czekały nas cudowne widoki. W tej błękitnej scenerii wszystko było piękne i już w pierwszym możliwym miejscu zatrzymałyśmy się na krótki piknik. Ale trzeba było ruszać dalej. Byłam szczęśliwa, tyle piękna dookoła i że mogłam je podziwiać. Czym ja sobie na to zasłużyłam ? Po drodze słuchałyśmy naszej mp3 – to całkiem fajny sposób na zwiedzanie. Ja ogólnie nie przepadam za przewodnikami, rzadko sama po nie sięgam, no bo zamiast podziwiać widoki siedzieć z nosem w książce ? A tak, jak słowa same płyną i informacje i opowieści dotyczą mijanych miejsc – czemu nie ? Najbardziej utkwiła mi w pamięci ta o łososiach. W jednej z mijanych miejscowości (bodajże Carnlough), szczególnie znanej z połowu łososi (które na swoich 80. urodzinach miała nawet królowa Elżbieta!) w 2007 roku nastąpiła katastrofa. Nadpłynęły miliony meduz, które zabijały te łososie. Kryzys w końcu zażegnano. I całe szczęście, bo bardzo egoistycznie powiem, ze ostatnio bardzo polubiłam łososie ;)
Piękne widoki była cały czas, tyle że niestety nadciągnęły ciemnie chmury i wszystko przybrało inne barwy, ale że wszędzie powinno się widzieć te dobre strony, to były to widoki zdecydowanie bardziej irlandzkie J Około 18 zatrzymałyśmy się w bardzo klimatycznej restauracjo-baro-kawiarni, gdzie wypiłyśmy herbatkę. Chwilę później już byłyśmy na  miejscu  w Portrush, znanej miejscowości nad morzem, która jednak w niczym nie przypomina naszych przepełnionych turystami, wypełnionych straganami, jedzeniem i plastikiem, nadmorskich miejscowości. Znalazłyśmy naszą kwaterę w uroczej kamiennicy z widokiem na morze. Za dużo czasu nie miałyśmy bo byłyśmy umówione na obiad z przyjaciółmi Rosie. Rosie opowiadała mi o restauracji do której się udawałyśmy. Jest to jej ulubiona restauracja w całej Irlandii. Zdarza się czasem, że jedzie taki kawał tylko po to by zjeść tam obiad.
Restauracja jest trzypoziomowa, raczej mało elegancka, miejscami przypomina bary szybkiej obsługi, ale ma bardzo irlandzki charakter. Panuje tam niesamowity tłok i harmider, a na stolik czeka się co najmniej godzinę. Czeka się przy barze, gdzie można napić się wina i na start przegryźć pyszny chlebek z dodatkami. My dotarłyśmy tam pierwsze, po chwili przyszli Kitty i Jonny. Polubiłam ich od pierwszego wejrzenia. Kitty jest po prostu przesympatyczna, wesoła, roześmiana. A jej chłopak, jak by go określić… jakby mi ktoś kazał zamknąć oczy i puścił na kasecie jego głos to bym poczuła że jestem na irlandzkiej wsi, obok mnie pasą się krowy, a Jonny roześmiany pędzi na traktorze. Rosie uprzedzała mnie że mogę go nie zrozumieć, bo jest rolnikiem i ma bardzo mocny akcent. Nie myliła się, nie rozumiałam go, co mi jednak w niczym nie przeszkadzało, bo samo słuchanie ich rozmowy było wielką przyjemnością ;) Większy problem pojawił się gdy sami, tzn. Jonny i ja, zostaliśy przy stoliku. Dziewczyny poszły zamówić jedzenie, więc musiałam jakoś poprowadzić konwersację. Zacięliśmy się już na pierwszym pytaniu, gdy próbowałam się dowiedzieć gdzie mieszka. Powiedział nazwę miejscowości, że niedaleko, a potem na swoje nieszczęście próbował dodać coś więcej. Słowem kluczowym było „łaski”, tak to właśnie wymawiał. Nawet się w końcu domyśliłam że chodziło mu o whiskey, ale o co dlaej mu z tą „łaski” chodziło nie zrozumiałam ;) Wybrałam więc pójście do toalety, a jak wróciłam dziewczyny już były ;)
Jedzenie podano nam dość szybko i …zrozumiałam dlaczego Rosie potrafi przejechać taki kawał by tu zjeść . Było wyśmienite, naprawdę. Ja zamówiłam sobie taki półmisek z różnymi rybami i krewetkami, do tego zapiekane gniecione ziemniaki i fantastyczny sos (lobster sauce) Odczuwałam prawdziwą przyjemność gdy to jadłam. Jeszcze tam wrócę na obiad – mam nadzieję ;)
Po kolacji Kitty i Jonny zawieźli nas do innej miejscowości znanej z … ? Może opiszę bo nazwać tego w jednym słowie się nie da. Jest ulica małej wypoczynkowej miejscowości. Na odcinku długości około 400 metrów ciągnie się sznur samochodów, zupełnie jakby był wielki korek. W samochodach tych siedzi głownie młodzież, ale zdarzają się również i starsi. Okna otwarte, muzyka gra, łokcie wystawione i jazda. A jak dojadą do końca tej ulicy zawracają i … od nowa. Jeżdżą tak cały wieczór ;)) Niezwykłe !!! ;)
My z Rosie, bo Kitty z Jonnym pojechali do domu, że byłyśmy niezmotoryzowane, musiałyśmy zrezygnować z tej głównej atrakcji i wylądowałyśmy w barze na małym drinku. Był DJ, puszczał muzykę, ale niestety nie było parkietu ;( Szkoda, bo zachciało mi się tańczyć. Ale za to w drugim barze miałyśmy więcej szczęścia. Trafiłyśmy nawet na końcówkę krótkiego kursu salsy. Muzyka była idealna do tańca. Trochę sobie poszalałam ;) Ale gdy po jakimś czasie na parkiecie zaczęło się robić tłoczno, poszłyśmy. Za mało przestrzeni dla nas ;)  Wzięłyśmy taksówkę i do naszej kwaterki, a tam zaraz : spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz