piątek, 27 sierpnia 2010

Irlandia, dzień 6. - i ostatni ;(

Gdansk i Dziadek Billy ;)
Rosie i Dziadek Billy
Ostatni zachód słońca
25.08.2010
Dzisiaj jestem sama i bardzo mnie to cieszy. Mogłam jechać do Belfastu, ale …nie chciałam. Ze mnie żadna miastowa dziewczyna, najlepiej czuję się właśnie w miejscach takich jak okolica domu Rosie. Ranek upłynął mi dość leniwie, niestety jak zwykle na Internecie, a potem wybrałam się na spacer. Ubrałam się na przysłowiową cebulkę, bo tu to nigdy nie wiadomo. Wzięłam ze sobą …. kredki, blok i ruszyłam. Wczoraj Rosie mama zapytała mnie czy nie miałabym ochoty czegoś narysować? Nie wiedziałam co odpowiedzieć, a ona spojrzała na mnie, roześmiała się i spytała: „Pewnie myślisz że jestem szalona?” A ja na to, że wręcz przeciwnie. Właściwie czemu nie ? Właśnie niedawno, przy okazji pracy z dziećmi naszły mnie myśli, że ludzie tak łatwo zapominają o małych drobnych rzeczach które sprawiały im tyle przyjemności w dzieciństwie. Dorośli zwykle nie grają w gumę, nie plotą wianków na łące pełnej kwiatów, nie idą na wyprawę do lasu „tropem dzikich zwierząt”, nie brudzą ubrań błotem, nie rysują. Albo robią to rzadko, zdecydowanie za rzadko. Więc dlaczego miałabym nie narysować czegoś ? Co z tego, że nie potrafię – to jest akurat najmniej ważne. Tak więc wzięłam moje przybory malarskie (kredki olejne/ olejowe ;) ?) i ruszyłam w artystyczny plener. Szukałam ładnego miejsca, mijałam zagrody z końmi, ale ostatecznie zdecydowałam się na miejsce dość blisko domu, z widokiem na niego i krówkami pasącymi się na łące. Moje obrazkowe krowy przypominały co prawda mieszankę konia z psem w czarno-białe łaty, ale i tak miałam wielką przyjemność z tej zabawy. Potem korzystałam z pięknego słońca i opalałam się na balkonie. Po 16 przyjechała z pracy mama Rosie i pojechałyśmy na mały spacer do małego uroczego miasteczka. Obejrzałyśmy kościół tam i poszłyśmy na spacer po parku i kawałek wzdłuż uroczego jeziorka. Pogoda znów była bajkowa, a wtedy wszystko jest piękne. Ale musiałyśmy się spieszyć do domu, bo na obiad przychodził dziadek Rosie – Billy.
Billy to niesamowity mężczyzna. Ma tyle energii i taką kondycję że każdy młodziak mógłby mu pozazdrościć. Podziwiałam wczoraj domek dla lalek, który zrobił dla Rosie – coś niesamowitego, były mebelki, tapety na ścianach, ba, nawet światło. Wszystko zrobił sam ! Dziadek Billy ciągle coś robi, dzień bez pracy to dzień stracony. Mieszka sam, od kiedy w wieku zaledwie 50 lat nie zmarła mu żona i mimo całego grona wielbicielek nigdy nie ożenił się ponownie. Opiekował się wnukami, odbierał je ze szkoły, wymyślał przeróżne zabawy. Ma wielki ogród i uprawia warzywa i kwiaty. Billy był piekarzem, więc uwielbia piec ciasta, jak zobaczyłam na zdjęciu tort, który zrobił dla Rosie na zeszłe urodziny, mało nie padłam! Wielki, w kształcie zamku z czterema wieżami, no po prostu niesamowity. Dziadek Billy teraz aktualnie zajmuje się budową domku letniego dla swojej drugiej córki, przy okazji robiąc oczywiście inne projekty. Lubi też podróżować. I nie byłoby w tym wszystkim zupełnie nic dziwnego gdyby nie fakt, że Billy ma …. 89 lat !!!!!!
Po wspaniałym obiedzie (ja już nawet nie piszę jak dobrze mnie tu karmią, wolę nie myśleć ile przytyłam w ciągu tego zaledwie tygodnia) poszliśmy na spacer. Dość długi, w górę i w dół, w górę i w dół, a Billy nawet się nie zasapał ! Co więcej, śpiewał i tańczył po drodze ;) I zrobił jeszcze coś śmiesznego, wynalazł dla mnie nowe imię: Gdansk. Na cześć naszego miasta Gdańska, które dobrze pamięta jeszcze z czasów wojny. No muszę przyznać że tak oryginalnego przezwiska jeszcze nikt dla mnie nie wymyślił ;)) Jak się cieszę że poznałam Billy’ego. Tzn. poznałam go już 2 lata temu podczas pierwszej wizyty, ale dopiero teraz poznałam go lepiej. Rosie ma olbrzymie szczęście że ma takiego dziadka…
To był niestety mój ostatni spacer. Taki idealny można powiedzieć. Doborowe towarzystwo, słońce i cudne krajobrazy. Już zaczęłam tęsknić i myśleć, że tu wrócę ponownie. Ale najpierw Rosie musi odwiedzić mnie w Polsce albo Norwegii, nie ma innej możliwości !
W domu wzięłam do ręki mapę Irlandii i nagle ze zdziwieniem stwierdziłam, że przejechałam ¾ Irlandii Północnej. W sobotę, z rodzicami Rosie dojechaliśmy bowiem aż do portu w Kilkeel, najbardziej wysuniętego na południe miejsca w kraju, a w niedzielę i poniedziałek zwiedzałam z Rosie prawie całe wybrzeże północne. Wychodzi więc na to, że przejechałam całą wschodnią część wybrzeża Irlandii Północnej ! To niesamowite. Może nie są to jakieś wielkie odległości, ale mimo wszystko – zabieranie mnie na takie wycieczki to naprawdę za dużo. Jak ja się mam tym wspaniałym ludziom odwdzięczyć ??? Mam tylko głęboką nadzieję, że będę to mogła zrobić jak przyjadą w Polsce. Rosie już raz u mnie była, ale tylko na naszym weselu, a wtedy wiadomo – nie mieliśmy niestety za dużo czasu na rozmowy czy oprowadzanie po okolicy. Ale cieszę się bardzo, bardzo, bardzo, że była ;)
Opuszczam Irlandię wypoczęta i szczęśliwa, z całym mnóstwem miłych wspomnień i pięknych widoków przed oczami. Za niecałe dwa tygodnie „ta” podróż. Ciekawe, co ona przyniesie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz