wtorek, 24 sierpnia 2010

Irlandia, dzień 4.

Z ruinami zamku w tle
Idealne buty na dalekie wycieczki ;)
Tęcza ;)
23.08.10
Kolejny dzień zwiedzania North Coast. Niestety dziś pogoda typowo irlandzka – chmury, deszcz ( na szczęście nie ulewa i z przerwami w dodatku). Bardzo mi się podobały ruiny zamku położonego na ostrym klifie „Dunluce castle”. Rosie mama opowiedziała mi potem, że kiedyś podczas jakiejś wielkiej burzy cała kuchnia runęła do wody. Zginęli wszyscy kucharze przygotowujący akurat przyjęcie. Biedni …
Pojechałyśmy też oczywiście nie najbardziej znany zakątek tego wybrzeża „Giant’s Causeway”, wpisany na listę UNESCO, i w ogóle. I jak to z takimi osławionymi miejscami bywa – nie zrobił na mnie szalonego wrażenia. Akurat też pogoda była paskudna, wiało, padał deszcz. Ale było nawet śmiesznie ;) A to za sprawą moich butów. Otóż ja, jak to ja, nie do końca wiedząc gdzie akurat idziemy, albo może inaczej : spodziewając się bardziej miejsca widokowego (tak to jest gdy się nie czyta przewodników  ) wyskoczyłam z samochodu tak jak stałam, czyli w wysokich na jakieś 10cm koturnach. Do tych kamieni była kawałek, ale ścieżka była prosta, chwilami idąca w górę i w dół, ale co to za problem. Dla niektórych widać jednak i owszem, bo brali autobus ! Dojść wcale nie było trudno, a po kamieniach też sobie pochodziłam. A miny tych wszystkich turystów w markowych ciuchach i górskich butach, gdy widzieli moje obuwie – bezcenne ;)) To całe Giant’s Causewalk to nic innego jak całe mnóstwo kamieni o kształcie …., ponakładanych na siebie warstwami i leżących tam jakieś … 60 mln lat.
Mi się bardziej podobał most „Carrick-a-Redge Rope Bridge” do którego pojechałyśmy następnie. Gdy na niego szłyśmy już zmieniłam buty, co by ludzi nie bulwersować ;) Po drodze dopadł nas deszcz, ale za to jak już byłyśmy przy samym moście pokazało się słońce. A w słońcu wszystko wygląda inaczej. Widoki były przepiękne, turkusowa woda, wielkie skalne klify i zielona Irlandia w tle. Most linowy zawieszony nad przepaścią, pomiędzy dwoma olbrzymimi skałami. Piękne miejsce. Jak wracałyśmy znów zaczął padać leciutki deszczyk i to właśnie za jego sprawą zobaczyłam chyba najpiękniejszą w życiu tęczę. Pełną tęczę na morzu, tak wyraźną, o tak intensywnych kolorach. Cudnie!
Prócz tych znanych miejsc Rosie zabrała mnie jeszcze do tych mniej znanych, ale również uroczych: maleńkich portów nad wodą, gdzie w jednym z nich zjadłyśmy smaczny lunch.
Ale że pogoda niestety nie zachęcała do spacerów, niestety do plażowania tym bardziej, zdecydowałyśmy się wrócić do domu. Ja byłam tak zmęczona, chyba tym świeżym morskim powietrzem, że usnęłam w samochodzie. Rosie zresztą też (na szczęście po uprzednim zatrzymaniu się na przydrożnym parkingu ;) ) W domu czekali na nas rodzice Rosie z pysznym obiadem i jak zawsze: uśmiechem na ustach. Wieczór spędziłyśmy bardzo miło. Ja miałam wreszcie trochę czasu na opisanie wrażeń z podróży, a Rosie czas by ode mnie odpocząć ;) Przy okazji, ja mojego pisania, Rosie odpoczywania, obejrzałyśmy jeszcze piękny program o koniach. Oni tu w Iralndii naprawdę kochają te zwierzęta. Jest ich całe mnóstwo. A Rosie przez wiele lat miała swego własnego konia, mają nawet padok tuż koło domu …

1 komentarz:

  1. to twoja parasolka czy rosie? przepiękna...
    czytam i aż chce mi się pojechać do irlandii;)

    OdpowiedzUsuń