sobota, 21 sierpnia 2010

Irlandia - dzień 1.

Widok z domu Rosie


Dom Rosie - widok z góry (zdjęcie zdjęcia, żeby ktoś nie myślał, że jeszcze tam latałam ;) )
20.08.2010
No i jadę ;) To jeszcze nie „ta” podróż, ale ja czuję jakby się właśnie zaczynała. Więc czemu nie zacząć pisać właśnie teraz ? Tym bardziej, że miejsce, w którym to robię aż krzyczy: JEDZIESZ ! Siedzę w autobusie jadącym na lotnisko, autobus jak autobus, ale miejsce VIP-owskie. Weszłam jako ostatnia i trafiło mi się miejsce „pilota”, na samym przedzie tuż obok kierowcy. Przed sobą mam wielką szybę i piękne widoki. Dziwne, z samochodu to wszystko jakoś inaczej wygląda. Tu wrażenie podróży się potęguje.
Lecę do Irlandii, Irlandii Północnej powinnam dodać. A tak naprawdę powinnam napisać: lecę do Rosie. Bo to właśnie ona sprawiła, że od kiedy zawitałam tam pierwszy raz, bodajże 2 lata temu, zamarzyłam by tam wrócić. Rosie, jej rodzina okazali nam (Łukaszowi i mi) tyle gościnności, byli tak życzliwi i kochani. Tego się po prostu nie da opisać, tej atmosfery w ich domu. To jest po prostu takie miejsce do którego chce się wracać. Więc wracam.
Przyda mi się kilka dni wytchnienia, bo przygotowania do „tej” podróży trochę dały mi się we znaki. A w zasadzie powinnam napisać: brak tych przygotowań !!! Wyruszamy za dwa tygodnie i 3 dni i już zaczęliśmy interesować się wizami. Szybko, prawda ? ;) Dziś Łukasz złożył podanie o wizę do Chin. Dostanie w środę, szczęściarz. Ja nie mogę, bo jadę do Irlandii i zabieram paszport (czemu nie podałam jako dokumentu podróżnego dowodu ? ;( Teraz będę musiała kombinować. Może w Belfaście jest ambasada chińska, a może po przylocie do Bangkoku uda mi się załatwić wizę ?
Ale podstawowe pytanie które powinnam sobie, albo w zasadzie: nam, zadać: czemu my nigdy nie możemy się porządnie, jak ludzie, przygotować do podróży ??? Poczytać przewodniki, dowiedzieć się co z wizami, zaszczepić odpowiednio wcześniej, kupić niezbędne rzeczy ?
Ale co ja marudzę, przecież gdybyśmy to zrobili odpowiednio wcześnie to już nie bylibyśmy my. A podróż też nie byłaby ta sama. Jakoś zdobędę tą wizę do Chin, a o reszcie wiz pomyślę – w swoim czasie ;)
A teraz muszę się wyluzować, bo coś mnie, nie wiedzieć czemu, wczoraj jakiś stres przedpodróżowy chwycił. Uśmiech na twarz i kierunek Irlandia ;)

 Kilka godzin później ...

I love Ireland ! Jak tu jest pięknie ! Pamiętałam o tym, ale co innego nosić te obrazy w sercu, trochę rozmyte, niedokładne, a co innego zobaczyć te zielone wzgórza ponownie. Już jak siedziałam w autobusie z lotniska w Dublinie do Belfastu, urzekały mnie te krajobrazy. Zieleń jest tak zielona, że aż się ją czuję. Taką zieloną zieleń widziałam tylko w Zambii… Te pagórki poprzecinane uroczymi kamiennymi murami, owce, krowy, pojedyncze drzewa. I te klimatyczne irlandzkie kamienne domy. Po prostu pięknie ! Bardzo możliwe, że wszystko wygląda ciut mniej optymistycznie, gdy ciągle pada, ale ja akurat miałam szczęście przejeżdżać przez Irlandię przy przepięknej pogodzie.
Na dworcu czekała na mnie Rosie, jak dobrze ją znowu zobaczyć! To tak ciepła otwarta dziewczyna, to jest po prostu niesamowite. Myślałam, że spędzimy ten pierwszy wieczór w Belfaście, a ona zabrała mnie samochodem prosto do domu rodziców i większej radości mi sprawić nie mogła. Położony około 30 minut drogi od Belfastu, w otoczeniu wzgórz, owieczek, jeziora uroczy dom jest miejscem do którego pragnie się wracać. Jestem tu dopiero drugi raz, ale uwielbiam tu być. Samo przebywanie w tym domu mnie relaksuje. Chodzenie po mięciutkiej wykładzinie dywanowej i ten widok  z szerokiego na całą ścianę okna w salonie na piętrze… Jej, ja tu o domu, a przecież najważniejsi są jego mieszkańcy ! Rosie i jej rodzice, braci znam mniej, ale oni pewnie też – są cudowni. To tacy otwarci, kochani ludzie. Przecież oni mnie ledwo znają, a traktują jakbym była członkiem rodziny. Krótko mówiąc w tym domu czuję się jak w domu.
Zjedliśmy pyszny obiad, Rosie zrobiła risotto, i wieczór upłynął spokojnie. A potem szybciutko do wielkiego łóżka w pokoju gościnnym, bo byłam naprawdę zmęczona.



1 komentarz: