wtorek, 7 grudnia 2010

DZIEŃ 85., Great Barrier Reef i magiczne spotkanie


30.11.2010, wtorek, Cairns

No i nastał ten wielki dzień – przyszedł czas na nurka na słynnej Wielkiej Rafie Koralowej. To jest jedna z rzeczy, które „trzeba” zrobić, gdy się jest w Australii. A to „trzeba” niestety jak dla mnie często oznacza miejsca przereklamowane, które kończą się rozczarowaniem. Ta wycieczka nurkowa do najtańszych, delikatnie mówiąc, nie należy, ale też być tu i tego nie zrobić ? Kto wie, czy jeszcze kiedyś wrócimy do Australii… Ryzykujemy !

O 8 rano wsiedliśmy na fancy jachcik z całą bandą backpackersów. Ech, czyli to, co lubię najbardziej …  Ludzi było dużo, ponad 40 osób, więc nawet nie załapaliśmy się na miejsca na pokładowej ławeczce i siedzieliśmy na podłodze. Ale na rafę przecież niedaleko, 1,5 godzinki rejsu… Wyglądało na to, że mamy szczęście, świeciło słonko, czasem przykrywały je jakieś chmurki, ale to tylko przynosiło ulgę.
Wkrótce potem nas rozdzielili, Łukasz poszedł na pogadankę dla certyfikowanych nurasów, ja na pogadankę dla tych mniej oświeconych. Sympatyczny Fidżyjczyk dwoił się i troił, by nas przy okazji nauki rozbawiać i chwilami nawet mu to wychodziło.
Większość mojej ekipy wykupiła sobie 3 nurkowania, ja tylko jedno. Dokupić bowiem zawsze można, a odzyskać kasę za niewykorzystane – już trudniej. Zresztą ja bardzo chciałam posnurklować, co mi się tak bardzo spodobało w Tajlandii.  

Najpierw snorklowałam, płetwy, maska, pianka i wskoczyłam do wody (sama, bo Łukasz był na nurkowaniu). Nachodzi mnie zawsze wtedy to uczucie przeniesienia się do innego świata. Ależ tam było pięknie ! Rafa była niesamowita, kolorowa, bogata, a jej niektórzy mieszkańcy po prostu powalali na kolana. Wszystko miałam jak na dłoni, widoczność była idealna. Widziałam kilka okazów olbrzymich ryb, takich po grubo ponad metr, ale wtedy żałowałam, że nie ma przy mnie Łukasza, on zawsze tak się cieszy jak zobaczy jakiegoś olbrzyma. Ale jak zobaczyłam wielkiego rekina płynącego kilka metrów ode mnie, to jakoś dziwnym trafem nie cieszyłam się aż tak bardzo. Co prawda nie był to ludojad, ale dłuższy to on ode mnie był, a moja wiedza jest zbyt mała, bym mogła ocenić czy osobnik z tego akurat gatunku za chwilę nie zacznie mnie jeść. Serce mi więc przez kilka chwil biło jak oszalałe, ale jak rekin sobie spokojnie odpłynął, wróciło do stałego rytmu.
Te chwile tam pod wodą to było coś pięknego …

Nie wiem ile tak sobie pływałam, gdy przyszedł czas  na moją kolejkę nurkowania. Wsadzili mi na grzbiet butlę, po raz kolejny poinstruowali co i jak i wraz z instruktorką i dwoma innymi dziewczynami zaczęłyśmy się zanurzać. Najpierw ćwiczenia, czy wiemy co zrobić gdy wypadnie nam rura z tlenem, gdy nam się zaleje maska, itp. W międzyczasie jedna dziewczyna zrezygnowała (nurkowała pierwszy raz), ja zresztą też nie najlepiej się czułam, bo uszy dawały mi się co chwila we znaki. Jeszcze nawet nie zdążyłyśmy zanurkować, gdy pojawił się przy nas nurek – fotograf. Maskowe uśmiechy , podwodne zdjęcie z australijską flagą, ale jak już zaczął nękać biednego Nemo, żeby wyskoczył ze swego ukwiału prosto przed mój ryjek, po to tylko by nam zdjęcie zrobić, to już byłam zła. Te klimaty to nie dla mnie… Dalej nasza instruktorka wzięła jakiegoś zwierza z dna, żebyśmy go sobie mogły pomacać – taka jakby przerośnięta, obślizgła poczwarka.
Źle mi się nurkowało, chyba mnie jakoś źle wypoziomowała i nie mogłam złapać balansu. To, co oglądałam teraz było nieporównywalnie gorsze od tego co widziałam podczas mojego snorklowania. Nachodziła mnie tylko myśl – kiedy to się skończy – kiedy wreszcie będę mogła sobie znowu w spokoju posnorklować. 

Tam pod wodą zrozumiałam – nurkowanie to raczej nie dla mnie. Już w Egipcie zauważyłam, że podczas nurkowania duuużo bardziej podoba mi się podwodny świat tuż przy powierzchni, gdzie promienie słoneczne dają cudowne przedstawienie oświetlając korale, ukwiały i rybki. Dno jest dużo bardziej mroczne, tajemnicze, pewnie pełne większych okazów, ale mi jest bardzo dobrze je oglądać z góry. Żadna z ryb widzianych podczas nurkowania nie była nawet porównywalnej wielkości do tych, które widziałam sama. Do tego jeszcze dochodzi ten dyskomfort z uszami, te głośne oddychanie z bąbelkami … Każdy jest inny, lubi co innego, jak dla mnie snorklowanie jest the best … 
 
Wreszcie moje nurkowanie się skończyło. To była ulga. Nie żałuję, że je zrobiłam, wręcz przeciwnie, bardzo się cieszę, bo przynajmniej wiem, co mi sprawia największą przyjemność. Wyszłam z wody jakaś taka podniecona, snorklowaniem oczywiście, już nie mogłam się doczekać kiedy znowu będę mogła wskoczyć z normalną rurką.
Na pokładzie czekał na mnie Łukasz, który zaczął swoje nurkowanie dużo wcześniej. Taki jakiś smutny, blady. Jego nurkowanie to była porażka totalna, ze względu na sprzęt. Ale to może on sam opowie …

Zjedliśmy lunch na łajbie, po wodzie człowiek jest zawsze głodny jak wilk i wreszcie mogliśmy być z powrotem w wodzie. Na propozycję kolejnego nurkowania bez chwili wahania odpowiedzieliśmy: NIE. Chwyciliśmy maski, rurki, płetwy i po chwili znów byliśmy w podwodnym świecie… 

Teraz to była pełnia szczęścia, bo byliśmy razem, a jednak przyjemniej jest dzielić takie piękno z ukochaną osobą. Pokazywaliśmy sobie różne rybki, duże, małe, kolorowe i jednobarwne. I nagle – zobaczyłam go. Nie potrafię opisać tego uczucia. To było jakby nagle jakieś moje olbrzymie marzenie, o którym nawet nie wiedziałam, że istnieje, się spełniło. Zobaczyłam przepięknego, wielkiego ŻÓŁWIA. Podpłynęliśmy do niego, na odległość centymetrów, patrzyłam na to cudowne stworzenie i nie mogłam uwierzyć w moje szczęście. Wokoło nikogo nie było, tylko my, on i ocean. Nie wstydzę się do tego przyznać – popłakałam się, nawet jak to piszę, to płaczę, ze wzruszenia. Płynęłam za tym żółwiem i wielkie łzy kapały mi do maski - wariatka ze mnie. Ale to było tak olbrzymie przeżycie dla mnie. Ja wiem, że i tutaj i w innych miejscach na świecie pewnie wielu nurkujących ogląda żółwia, ale ja nie śmiałam nawet marzyć, że i mnie to spotka (no, może miałam taką cichuteńką nadzieję) I to nie było takie zwykłe zobaczenie żółwia, to było jakby on sam nas zaprosił do wędrówki: trzymajcie się mnie, a pokażę wam mój świat …

Płynęliśmy tak za naszym przyjacielem,  długo, długo, byliśmy cały czas centymetry od niego. On o tym dobrze wiedział i w niczym mu to nie przeszkadzało, chyba nas polubił ;) Łukasz pokazał mi znak, żeby już wracać, ale ja płynęłam jak urzeczona. Chciałam go dotknąć, ale nie śmiałam. Był doskonały. Nawet na filmach, zdjęciach nie widziałam tak urodziwych żółwi. Te żywe kolory, te wzory na jego skorupie, nie potrafię tego opisać. Tak żałuję, że nie mogę Wam go pokazać …
 I spotkała mnie nagroda, że tak mu towarzyszyłam, bo nasz kochany żółwik doprowadził nas do kolejnego – starszego i jeszcze większego kolegi. Spojrzał na nas przyjaźnie, dał znać że jego kumpel nas przejmie i popłynął w drugą stronę… Zostaliśmy przy tym drugim żółwiu. Ten był jeszcze większy, trochę inaczej umaszczony i równie piękny. Podpłynął tak blisko mnie, jakby mówił: no nie bój się, dotknij mnie. I zrobiłam to – pogłaskałam żółwia wodnego po jego śliskiej, twardej skorupie i chropowatej łapce. Jeszcze kilka minut szczęścia sam na sam, kilka minut podwodnej wycieczki i naszego przyjaciela zobaczyło kilka innych osób. Podpłynęli ze swymi podwodnymi aparatami, wtedy ten niesamowity czar jakby prysnął. Żółw już nie dał im się tak do siebie zbliżyć i w końcu przyspieszył tempa i odpłynął. Z innymi ludźmi to już nie było to samo … Przebywanie z żółwiem sam na sam i oglądanie go z innymi to trochę jak moje pierwsze spotkanie z kangurami w dziczy i drugie w mieście. Oba były wspaniałe, ale tylko w tym pierwszym była magia…

Nigdy, przenigdy tego nie zapomnę. To były jedne z najpiękniejszych chwil w moim całym życiu. 

Byłam w takim nastroju, że mogłam wyjść z wody i ryczeć ze szczęścia (jak już mówiłam – wariatka), ale musiałam wziąć się w garść i oglądać dalej. I bardzo dobrze zrobiłam, bo widzieliśmy jeszcze całe mnóstwo fantastycznych mieszkańców rafy. Płynęliśmy z Łukaszem, trzymając się za ręce, szczęśliwi jak dzieci. Przerażeniem napawały mnie tylko przepływające barakudy no i przestraszyłam się jak zobaczyłam dużą płaszczkę (pamiętam przecież, że zabiła tego słynnego australijskiego pogromcę krokodyli) 

Pływaliśmy, pływaliśmy i pływaliśmy, ale w końcu nie mogliśmy dłużej udawać, że nie słyszymy nawoływania ze statku. Wróciliśmy na pokład jako ostatni.
Nawet te marzenia, które drzemią we mnie podświadomie, się spełniają …

Ale trzeba było wrócić do „normalnego świata”. Po takich wrażeniach cieszyliśmy się na jutrzejszy leniwy, wolny dzień. Ostatnie dni bowiem mijają nam dość (delikatnie mówiąc) intensywnie … Zeszliśmy z pokładu i zaszliśmy do McDonaldsa (oczywiście po to, by skorzystać z Internetu) Zajrzeliśmy na skrzynkę, na szczęście przyszedł już bilet lotniczy na jutro. Rzuciłam na niego okiem i nagle … o kurczaki! Wróciła mi chyba zdolność logicznego myślenia i odkryłam pewien mały szczególik. Otóż, rzeczywiście, kupiliśmy sobie bileciki na środę, 1.grudnia, ale samolot startuje o 24:15, a teraz mamy wtorek, 30.listopada, co oznacza, że … startuje za kilka godzin ! Ufff, lepiej to odkryć późno niż wcale… Łukasz się trochę zmartwił, bo przecież po nurkowaniu (szczególnie takim jakie on dziś miał) nie powinno się latać. Był nawet gotowy zapłacić i przebukować bilet, ale pobiegł do przystani, odszukał jednego z naszych instruktorów i tamten go (oczywiście nieoficjalnie) uspokoił.
Nici więc z jutrzejszego byczenia się w Cairns, przepadło nam 20 dolarów zapłacone za nocleg (dobrze, że nie 250 za bilety;) ), wracamy do punktu wyjścia, czyli Melbourne. Ale mamy tempo! ;)  

Łukasz

No i w końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień - nurkowanie na tej słynnej wielkiej rafie koralowej. Co to będzie, czy faktycznie deklasuje wszystkie miejsca nurkowe w jakich byliśmy, czy tylko nadrabia umiejętnie prowadzoną przez Australijczyków promocją?
Wychodząc z być może błędnego założenia, że najważniejsze jest miejsce a nie łódź, wybraliśmy jedną z tańszych propozycji, gdyż wszystkie jednostki operują w podobnym rewirze a różnice cen są ogromne. W ogóle to ceny wypraw nurkowych tu są proporcjonalne do sławy tej rafy, wielokrotnie wyższe niż w Egipcie czy Azji. No, ale raz się żyje…
Australia po raz kolejny pokazała mi, że moje wyobrażenia o tym kraju są błędne. Myślałem sobie, że w porównaniu z np. Egiptem to tutaj musi być pełna kontrola i ogólnie na maxa bezpiecznie. Nic bardziej mylnego… Wolna amerykanka na całego.

Nurkowałem bez guide’a, w trójce z młodym małżeństwem Angoli. Już przy zakładaniu sprzętu zauważyłem, że wszystko jest na maxa zajechane, ale to, co spotkało mnie po wskoczeniu do wody z bardzo wysokiego pokładu mimo wszystko troszeczkę mnie zaskoczyło. Otóż nastąpił proces dość naturalny i pożądany w tym sporcie - idę na dno! Trochę jednak na to za wcześnie, no i jacket teoretycznie pełny. Sądząc po odgłosach na grzbiecie mam jakąś ambitną nieszczelność w jackecie. Walę więc ciągle powietrze z butli i rozpaczliwie macham odnóżami, co jakoś utrzymuje mnie na powierzchni. Doczłapuję się do niskiego pokładu i wołam o pomoc, koleś z obsługi szybko podbiega i łapie mnie za grzbiet. Przy wpadaniu do wody odkręcił się jakoś ten zawór na tyle jacketu. Teraz już ma być ok. Zobaczymy. Zanurzenie i już po chwili wiem, czemu to miejsce jest takie słynne. Niesamowita wizura, ogromne, zupełnie niezniszczone rafy i pełno wielkich ryb. Wszystko pięknie, tylko jakoś tak niepewnie się czuję. Zewsząd lecą ze mnie bąbelki, z jacketa, z zaworu przy jackecie, ze wskaźnika powietrza. Zawsze mam stosunkowo małe zużycie powietrza a tu w mgnieniu oka setka. No dobra, jakoś to będzie. Sprawdzam dosłownie chwilę później i widzę… niecałe 50! W tym momencie przestaje mnie to bawić. W sumie pierwszy raz zdarzyło mi się pod wodą, że ogarnęła mnie lekka panika. No bo coś jest wybitnie nie tak a moi współnurasowie raczej nie bardzo się wczuwają w konwenanse nurkowego bezpieczeństwa i są dość daleko. Na oko wydaje mi się, że jestem stosunkowo płytko więc postanawiam olać wszystkie te ich postoje bezpieczeństwa i bardzo powoli się wynurzam. Pewnie ktoś doświadczony powie, że to głupota i najgorsze co można zrobić. No, ale bez realnej szansy na pożyczenie powietrza tak właśnie zrobiłem i jakoś przeżyłem.

Humor poprawiło mi snoorklowanie. Po prostu miód. Ogromne żółwie, płaszczki i te wszystkie kolorowe stwory. Aż szkoda, że trzeba wracać do rzeczywistości bo ta rafa tu naprawdę zjada na śniadanko wszystkie spoty nurkowe jakie do tej pory widziałem w życiu.

6 komentarzy:

  1. Machine game 우리카지노 sales for the month have been around KRW1

    OdpowiedzUsuń
  2. If this trend continues, we may see China take one of the largest shares 카지노사이트 in the online game streaming market

    OdpowiedzUsuń
  3. To do it, it’s important to press the 우리카지노 button with the “I” letter, which is often positioned within the corner of the display

    OdpowiedzUsuń
  4. Play Online Casino At The Best Playing Site

    As a rule, the government does not translate their laws into English so 우리카지노 it is unclear if casinos are authorized or not

    OdpowiedzUsuń
  5. Reside! On Line Casino Resort Philadelphia

    Online blackjack and roulette are the most popular live dealer games for a wide range of causes, and chief amongst these 카지노사이트 is their simplicity

    OdpowiedzUsuń
  6. We are likely to keep away from casinos where the withdrawal process long 우리카지노 and cumbersome

    OdpowiedzUsuń