czwartek, 23 grudnia 2010

DZIEŃ 97.-102., Knurzenia ciąg dalszy






12.-17.12.2010, niedziela-piątek, Newcastle

No tak, koniec się zbliża, a my tu takie poważne zaniedbania blogowe. Ale to nie tylko zaniedbania blogowe, podróżnicze bowiem również. Mieliśmy w planach odwiedzić rodzinkę na kilka dni, ale … jest nam tu tak dobrze, że postanowiliśmy zrobić tu sobie prawdziwe wakacje.
Powodów jest kilka.
Nie mamy do końca pomysłu, gdzie teraz jechać. Relokacje, wraz z nastaniem ferii świątecznych już się niestety pokończyły. Mogliśmy jeszcze złapać relokację z Perth, ale za długo się zastanawialiśmy i potem już wszystko zniknęło. Moglibyśmy ruszyć najbardziej znaną, oklepaną trasą wzdłuż wybrzeża, Golden Coast, aż do Brisbane. Ale jeśli mam być szczera to nie mam na to najmniejszej ochoty. Domyślam się, jak tam jest. Zapewne „super cool”, ale to miejsca nie dla mnie. Omijam je bez żalu …

Po drugie Łukasz zachorował. Na początku wydawało się, że będzie to mała grypka, Łukasz raz czuł się lepiej, raz gorzej, aż w końcu rzuciło mu się na oskrzela. Dopiero w środę, po ponad tygodniu złego samopoczucia, prawie siłą zaciągnęłyśmy Łukasza do lekarza. Do ostatniej chwili nie chciał wejść do środka, upierał się, że nic mu to nie pomoże, że nie ma sensu i że przecież „jutro mu przejdzie”. A jednak pomogło. Lekarz przepisał antybiotyki i Łukasz wreszcie zaczął czuć się lepiej. Zmarnował sobie niepotrzebnie ponad tydzień …

A po trzecie i najważniejsze, to czujemy się w tym Marianki domku tak dobrze, że wcale nam się nie chce wyjeżdżać! Nasza podróż aż taka długa nie była, ale jednak nie powiem, trochę nam chwilami dała w kość. I dobrze było na końcu dotrzeć do miejsca, gdzie można sobie spokojnie i powolutku zregenerować siły w otoczeniu takich fantastycznych ludzi. W otoczeniu rodziny ….

W tym tygodniu nadal kontynuowaliśmy spotkania z rodziną, znajomymi. W niedzielę byliśmy na pikniku w parku. Zebrało się dużo rodziny, graliśmy w krykieta i obserwowaliśmy sobie jak Australijczycy spędzają wolny czas.

W poniedziałek pojechaliśmy do cioci robić pierogi. Ech, w tym roku nie mogę niestety pomóc mamie przy świątecznych pierogach, ale za to polepiłam ich całkiem sporo w Australii. Muszę się po cichutku pochwalić, że mój sposób lepienia pierogów wzbudził uznanie (bo ciocia robi inaczej). Na tyle duże, że zostałam głównodowodzącą i właściwie większość zrobiłam sama;)  Pierogi wyszły bardzo smaczne – połowa ruskich, połowa z kapustą i mięsem.

Zaczęło się już niestety też świąteczne obdarowywanie – nas, no bo kogo innego. Jasia kupiła nam super ciepłe czapki z prawdziwej australijskiej owcy. Ha, dzięki temu wcale nie boimy się zmierzenia ze śniegowo-lodowa krainą po drugiej stronie globu! Ciocia co i róż podarowuje nam coś, a to własnoręcznie robione szaliki, a to biżuterię dla mnie. I wiecie co Wam powiem ? Dawanie jest przyjemniejsze niż branie, ja czuję się tym wszystkim zakłopotana! Łukasz to jeszcze – rodzina, a ja to taka siódma woda po kisielu. Przyjeżdżam, widzę się z większością po raz pierwszy w życiu, a traktują mnie tak wspaniale…

Poza tym, tak jak wszędzie, my również poczuliśmy gorączkę przedświątecznych zakupów i ze dwa dni przechodziliśmy po sklepach. Marianka musi przecież zrobić sobie zakupy, my się tuż przed świętami ulatniamy, a jej zostanie tyle roboty … My za bardzo nie mamy co kupować, bo choć kilogramowo może jeszcze dalibyśmy radę to objętościowo niestety już nie. W ogóle jestem mocno smutna i niezadowolona z moich ogólnych wyprawowych zakupów. Nie wiem czy to pecha mieliśmy czy po prostu trochę źle konia podcięliśmy, ale mało rzeczy kupiliśmy. Chodzi mi o takie gadżety pamiątkowo-prezentowe… I jak ja tu teraz rodzinie w oczy spojrzę ? ;(

Kolejną rzeczą, której namiętnie się razem z Marianką oddajemy jest oglądanie filmów. Siadamy sobie na super wygodnych kanapach w saloniku i oglądamy. Ja zwykle poprzestają na jednym, przy drugim już śpię (podziwiają tu moje zdolności zasypianiowo-sennicze), a Łukasz z Marianką kontynuują do późna w nocy. Oglądamy wszystko, począwszy od filmów rodzinnych, ważnych i wzruszających, gdzie np. jest nagrana po raz ostatni babcia Łukasza, po to co leci w TV i co Marianka ma na DVD. Ostatnio furorę zrobił Borat, którego Łukasz kupił Mariance w prezencie. Tak się śmiała, że aż płakała, a potem przez dwa dni nie mogła przestać myśleć o scenie łóżkowej (czyli Borat kontra jego lekko grubawy towarzysz nago w hotelu)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz