piątek, 10 grudnia 2010

DZIEŃ 88., Jedziemy sobie








03.12.2010, piątek, gdzieś na trasie do Sydney

Dzisiaj rano zabraliśmy wszystkie nasze graty i opuściliśmy dom Jany. Tym razem już ostatni raz. Bo Jana zapowiedziała, że więcej sobie takich niespodzianek nie życzy, a my z kolei nie należymy do osób które wszystko planują z wyprzedzeniem. Bardzo dziękujemy za użyczenie nam schronienia i obiecujemy: więcej takich niespodzianek nie będzie !!!

Wzięliśmy metro i bez trudu dotarliśmy do wypożyczalni. Miło nas przyjęli, kazali usiąść i obejrzeć film o tym jak korzystać z takiego campera. Bo to wcale nie taka prosta sprawa! 20 minut, mnóstwo informacji, a każda istotna. Jej, czy my damy radę ? 

Jeszcze tylko ostatnie instrukcje, podpisywanie umowy i wyszliśmy do naszej berty. Ale ona wielka !!! Co innego oglądać na zdjęciu, a co innego widzieć taką „kruszynkę” na żywo. A prowadzenia takiego kloca, jeszcze przy ruchu lewostronnym, to ja sobie nawet nie wyobrażam. Jak Łukaszowi się uda to chyba mu medal przypnę. Jakby tego wszystkiego jeszcze było mało, dostaliśmy Brand New egzemplarz, prosto z salonu, zabieraliśmy go w jego dziewiczą podróż. W razie czego wykręt w stylu „a ta ryska to poprzedni wypożyczający” nie przejdzie.

W środku pełen luksus, sofy do siedzenia, stoliczki (pochowane), kuchenka, łazienka. Naprawdę mnóstwo przestrzeni – taki dom na kółkach. Auto jest zarejestrowane na 4 osoby i tyle może w nim jechać, ale prawda jest taka, że zmieściłoby się spokojnie z 7 i dalej byłoby wygodnie. 
WOW, pierwsze metry, Łukasz jakoś dawał radę. Przystanęliśmy na chwilę w Aldim, zrobiliśmy zakupy i w trasę ;)

Pierwsze minuty na pewno nie należały do łatwych, przyzwyczaić się do takich gabarytów to nie lada  zadanie, szczególnie że jechaliśmy przez miasto. Ale Łukasz dał radę, a jak wyjechaliśmy na autostradę to już w ogóle było miło i przyjemnie. W takim wozie to człowiek naprawdę czuł się jak na wakacjach.
Odbiliśmy z szosy, którą jechaliśmy ostatnio naszą camry, na boczną, taką turystyczną trasę. Ale tam były piękne widoki! Zielone wzgórza, owieczki, doliny, i niesamowite jeziora. Niesamowite, bo wyrastały z nich  drzewa, tak jakby woda przyszła tu dopiero niedawno. Bardzo nam się to podobało. Dodatkowego uroku dodawali temu wszystkiemu kierowcy innych camperów mijanych po drodze. Średnia wieku 75 lat, nic więc dziwnego, że jak nas mijali, wielki banan radości pojawiał się na ich twarzach i machali nam jak szaleni. Tak, młodzież nareszcie zrozumiała co dobre i przejmuje piękną camperową tradycję …

Wybraliśmy się też trochę w góry, do Buffalo Mountains, które choć główną atrakcją turystyczną nie są, mają ponoć dużo uroku. Wjechaliśmy do Parku Narodowego Buffalo Mountains, gdzie przywitały nas najpiękniejsze papugi jakie do tej pory widziałam. Brzuszki w niesamowitym czerwonym kolorze, a skrzydełka ciemnoniebieskie – klasa sama w sobie. Powspinaliśmy się trochę naszą bertą wąską górską drogą, ale dość szybko zawróciliśmy. Aż tak wcześnie nie było, a w górach akurat jak na złość zaszło słońce i wszystko było takie szare i poważne. Wróciliśmy na naszą trasę i tam znów, jak na zamówienie, świeciło słońce.

Postanowiliśmy zrobić sobie trochę luźniejszy dzień i wykorzystać to, że mamy campervana z kuchnią, że pogoda jest taka piękna, że krajobrazy takie ładne i zatrzymaliśmy się dość szybko na nocny postój. Ugotowaliśmy sobie spaghetti i mieliśmy kolację z przepięknym widokiem. Potem poszliśmy jeszcze na spacer wzdłuż jednego z takich jezior, zapoznaliśmy się z miejscowymi czarnymi krówkami, wśród których nasza wizyta wzbudziła wielkie zaciekawienie i po tym wszystkim rozłożyliśmy w naszej bercie wielkie łóżko  (niby podwójne, a jak dla 4 osób) i szczęśliwi zasnęliśmy.

Łukasz:

No i trafiła nam się berta wszystkich bert, największy powóz jakim można jeździć na zwykłe „b”. Tak właściwie to bardziej mały dom niż samochód. Dwie sypialnie, kuchnia, salonik. Nie powiem, ciekawie będzie przez kilka dni sprawdzać na własne skórze jak to jest oglądać świat z perspektywy pasażera luksusowego campera. No, ale jest też trochę stresu, bo o ile camry to niezła fura kosztująca pokaźną sumkę, to taki camper nabudowany na nowiutkim sprinterze to już mała fortuna. No, ale bez ryzyka nie ma zabawy, bierzemy opcję kamikaze i będziemy jechać baaaardzo grzecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz