czwartek, 9 grudnia 2010

DZIEŃ 87., Berta wszystkich bert jest nasza


02.12.2010, czwartek, Melbourne 

Dzisiejszego ranka pierwsze co, to sprawdziliśmy stronę wypożyczalni samochodów. I pojawił się rodzynek – jedna jedyna idealna dla nas oferta – do Sydney, od zaraz na 3 dni. Wygląda na to, że dom Jany wysyła dobre fluidy do wypożyczalni samochodów i  bardzo nam sprzyja. Łukasz zadzwonił natychmiast, ale pani zaczęła mu robić problemy. Nie była to bowiem wypożyczalnia, tylko pośrednik, który sobie wymyślił że bez międzynarodowego prawa jazdy, albo tłumaczenia nie mamy o czym rozmawiać. Ale nas nie tak łatwo powstrzymać. Łukasz (sama nie wiem jak) znalazł na internecie bezpośredni numer do wypożyczalni, a tam … z uśmiechem i radością  zabukowali nam ten „samochodzik”. Jest to bowiem wielka „berta wszystkich bert” – 4-osobowy camper z kuchnią, toaletą i prysznicem. Oni te campery nazywają: bert, a ten akurat należy do tych największych i najlepiej wyposażonych. Już nie mogę się doczekać, ale będzie fajnie. Zdecydowaliśmy się odebrać go jutro z samego rana, dzisiejszy dzień weźmiemy jeszcze na spokojnie. Wypożyczalnia nic się nie czepiała naszego prawka (przesłaliśmy im skan), na dodatek dostawaliśmy więcej kasy na benzynę (oczywiście pośrednik swoje musi potrącić)

Humory od razu nam się super poprawiły. Resztę dnia poświęciłam na byczenie się, po prostu książka mnie dość mocno wciągnęła. Łukasz zakosił z hostelu w Cairns norweski kryminał i choć ja myślałam, że za kryminałami nie przepadam, to ten strasznie mnie wciągnął. Mieliśmy też szansę nadrobić internetowe zaległości – ach, jak dobrze jest czasami odpocząć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz