sobota, 3 września 2011

DZIEŃ 33., Przybywają posiłki i 3 mzungu w akcji.


Mpansya, 31.08.2011, środa 

Wczoraj wieczorem udało mi się zwerbować  posiłki specjalne  w postaci Sylwii i Zosi. Od kilku dni próbowałam również namówić księży, prosząc, uśmiechając się, wjeżdżając im na ambicje, próbując przekupić. Niestety, bezskutecznie. No ale niech im będzie, oni mają dość swoich obowiązków i projektów. Dziewczyny na szczęście ani chwili się nie opierały, w dodatku okazało się, że Zosia miała do czynienia z przerysowywaniem różnorakich obrazków – czyli po prostu spadła mi z nieba!
Naszym zadaniem teraz pozostało bowiem ozdobienie ścian klasy kolorowymi obrazkami. To będzie wyjątkowa klasa! 

Pojechałyśmy transportem szpitalnym, akurat jechali jeszcze dalej, a nas podrzucili do Rufunsy, gdzie Dziadek już czekał (oczywiście rano „dzwonił”) i tak 4-osobową grupą zabraliśmy się za robotę.
My z Dziadkiem skupiliśmy się na kończeniu malowania zewnątrz (choć ja jeszcze poprawiałam środek), a dziewczyny zabrały się za ozdabianie. I nagle spod ołówka Zosi zaczęły wychodzić fantastyczne rzeczy! Po prostu cudne. Miała co prawda kolorowanki na których się wzorowała (przysłane również z Polski!), ale powiedziałabym, że zrobiła te rzeczy jeszcze piękniejsze. I tak w środku zamieszkała rybka w wodorostach, dziewczynka z piłką, ptaszek na gałęzi i na końcu jeszcze krokodyl. Natomiast frontową ścianę zewnętrzną zajęły świnka, lew, słoń i koń (który miał być zebrą) Te rysunki są po prostu fantastyczne, nie mogę przestać się nimi zachwycać. No to chyba jakieś przeznaczenie, że w tym miejscu i w tym czasie pojawia się osoba z takim talentem! Oczywiście nie mogę tu również pominąć Sylwii, która z wielkim zaangażowaniem i bez chwili wytchnienia ożywiała nasz zwierzyniec pięknymi kolorami. I tak na przykład mamy różowego słonia ;)
Zebrał się oczywiście tłumek gapiów. No, to niecodzienny widok, trzech mzungu z pędzlami w rękach. Ta mała klasa jest tak urocza, że czuję, że stanie się miejscem pielgrzymek miejscowej społeczności.
I choć pracowaliśmy bez wytchnienia z jedną małą przerwą na lunch to jednak nie udało nam się wszystkiego skończyć. Ale zostało niewiele! 

Tym razem wolałam nie ryzykować podróży busem, który mógłby, jak ostatnio, w ogóle nie przyjechać i poprosiłam o transport ze szpitala. Tak więc wracałyśmy samochodem, zmęczone, ale szczęśliwe. To był naprawdę suuuper dzień, a efekty nakręciły nas tylko pozytywnie! Obmyśliłyśmy plan na piątek (jutro nie możemy, bo jadę z Maggie do Lusaki), będziemy kończyć malowanie i w międzyczasie spotkamy się z dziećmi z programu.
Takie dni w Afryce są superowe, widzisz namacalne efekty swojej pracy i choć takie malowanie w wykańczającym upale do najlżejszych zajęć nie należy, warto się trochę pomęczyć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz