poniedziałek, 19 września 2011

DZIEŃ 51., Zambio – do zobaczenia!







Sonia i Siostra Bliźniaczka - Janina bądź Maria :)

18.09.2011, niedziela 

Dziś znów zerwałam się przed świtem – tak jak to robi całe Kasisi. Tu spać się chodzi bardzo wcześnie ale i wstaje o 5. Nie chciałam stracić ani godziny, w końcu tak niewiele mi ich tutaj pozostało.
Poszłam do maluszków, tych, które wczoraj usypiałam. Już stały na baczność w swoich łóżeczkach, czekały na ubranie do końca, na buciki, żeby mogły wyjść na zewnątrz. Śmieszne jest, że nawet jak jest gorąco (tzn. moim zdaniem) maluchom zakłada się sweterki, a nawet kurtki. Śmiesznie to wygląda: dziewczynka ma gołe nóżki, sandałki, a do tego wielką puchową kurtkę.
Dzieci już się mnie nie bały, niektóre biegły roześmiane. Szczególnie zauroczyły mnie takie jedne trojaczki – no takie słodziaki, że nic tylko schrupać. W ogóle zadziwiające jest ile w tym Kasisi jest bliźniaków i trojaczków, nawet Siostry bliźniaczki – Maria i Janina ;) Tak podobne, że Sonia jest tam już miesiąc i dalej ich nie odróżnia. Szczególnie, że to takie „jajcary” i nawet jak dopytujesz, która jest która to i tak tak cię zawsze skołują, że i tak nic nie wiesz. To nie jest takie łatwe – coś jednej opowiadam, o coś proszę, czy za coś dziękuję i kompletnie nie wiem z którą przed chwilą rozmawiałam. Dłuższy pobyt to doprawdy nie lada wyzwanie ;)))
Potem była msza i jeden jej element, który mnie rozczulił. Przy „Pokój wam wszystkim” każde jedno dzieciątko pochodzi, by podać rękę. Takie chodzenie po kościele trochę więc trwa, ale jest to niesamowicie miły gest…
Naprawdę niełatwo mi było wyjeżdżać z tego miejsca. Siostra Krystyna, po pysznym lunchu, na którego zjedzenie miałam całe 5 minut, odwiozła mnie na lotnisko, a po drodze jeszcze obwiozła po okolicy i czekała, dopóki bezpiecznie nie przeszłam wszystkich odpraw.
Kasisi przyjęło mnie (jak to zresztą sama ujęła Siostra „bliżniaczka”) nie jak gościa, ale jak swego. Bardzo, ale to bardzo się cieszę, że mogłam tu być. Zadziwiające jest, ile Zambia ma wyjątkowych miejsc. I jak bardzo polscy misjonarze się do tego przyczyniają. Jestem zbudowana, dumna i szczęśliwa. Wspaniały szpital w Mpanshyi, sierociniec tu w Kasisi to tylko jedne z wielu tego typu placówek w Zambii.
Zostałam na lotnisku smutna, ale i szczęśliwa zarazem. Bo myśl, która towarzyszyła mi przy pożegnaniu 2 lata temu była i teraz: to nie jest moja ostatnia podróż do Zambii, jeszcze tu wrócę. Może nie tak szybko, jak tym razem, ale na pewno! 

Tak więc nie mówię żegnaj, ale: do zobaczenia!

1 komentarz:

  1. buuuuuu... ;( i co ja teraz będę czytał? kiedy nowe podróży pary niestrudzonych odkrywców? mam nadzieję, że cdn... i to rychło! ;)))

    OdpowiedzUsuń