niedziela, 11 września 2011

DZIEŃ 39., Arka Noego i nowe maleństwa.



Mpanshya, 06.06.2011, wtorek 

Dziś rano postanowiłam sprawdzić jak się mają nasze dzieciaczki z Arki Noego z przedszkola. Dzieci spotkałam jeszcze przed Arką, zbierały się pomalutku i te które przyszły wcześniej się bawiły. Potem przyszły Panie nauczycielki i zrobiły dzieciom prawdziwą musztrę. Wszystkie musiały stanąć na baczność w rządku, ręce przed siebie. Śmiesznie to wyglądało, takie maluchy.
Potem w końcu, w równiutkich rządkach pomaszerowały do klas – różowej dla maluchów i niebieskiej dla dzieci starszych. Na początek było kilka piosenek na przywitanie, a potem dzieci zaprezentowały mi kilka różnych piosenek z tańcami. To były starszaki. Natomiast u maluchów trafiłam na czytanie bajki. Pani nauczycielka czytała im historię, ale potem zadawała do niej mnóstwo pytań – kto co pamięta, co widzi na obrazku, jaki kolor ma pies, itp. Dzieci są naprawdę sprytne i ładnie odpowiadają. A ten, kto odpowie dobrze jest nagradzany. Nauczycielka wykrzykuje: „Very well! Let us clap for …” I wtedy wszystkie dzieci w jednym chórku:
 „Well done, well done! Such a good girl/boy. Yuuuuhuuuu”.
Niesamowite. Słysząc to dziesiątki razy dziennie, dzieci pewnie śnią o tym po nocach. Ale podobały mi się te zajęcia. Nauczycielki były naprawdę zaangażowane, dzieci zasłuchane i bardzo ładnie odpowiadały. Już o tym pisałam, ale się powtórzę. Klasy, w których dzieci  się uczą i w ogóle cała Arka, przepięknie kolorowo pomalowana, z misiami, zebrami, kotkami, tęczą i motylami na zewnątrz, jest naprawdę pięknym, zadbanym miejscem. Aż chodzi się do niej z radością, mam nadzieję, że dzieci mają podobne odczucia!
Potem poszłam, bo byłam umówiona z Maggie w hospicjum, ale gdy tam dotarłam okazało się, że ma urwanie głowy. Tylu chorych pacjentów, lekarz sobie gdzieś pojechał bez załatwienia zastępstwa i wszystkich przyjmowała Maggie. Szkoda mi jej było, biednej. Na szczęście dla mnie przyszło kilkoro dzieci z naszego programu, więc miałam zajęcie.
Po lunchu byłam umówiona z Alice na odwiedziny jednego chłopczyka. Mieszka bardzo blisko, więc nie zajęło nam to dużo czasu. Skorzystałam więc z okazji i znów się wybrałam na oddział poporodowy, z prezencikami z tych fantastycznych paczuch, które przychodzą do Zambii.
Na świat przyszło troje maluszków. Dwie mamy były radosne, uśmiechnięte. Trzecia leżała na łóżku, z głową odwróconą, maleńki noworodek leżał na jej piersiach i jego bledziutka skórka kontrastowała z ciemną skórą jego mamy. Było coś niesamowicie pięknego, ale i smutnego w ich widoku. Nie widziałam łez, ale wyczułam, że tu musiało stać się coś złego. I rzeczywiście, siedzące obok kobiety z rodziny powiedziały mi, że były bliźniaki. Jeden nie przeżył. To właśnie ta operacja została wykonana w niedzielę wieczorem, na nią został zużyty diesel do Rufunsy… Jakże inaczej człowiek patrzy na wszystko, gdy się dowiaduje przyczyny. Cóż znaczyło nasze dotarcie do Rufunsy w obliczu życia tych dzieci. I radość pomieszana ze smutkiem. Radość, że jedno przy 1,5 kg przeżyło. I że drugie nie dało rady … I właśnie te uczucia były w tej matce, w jej ułożeniu głowy na poduszce, w jej zamkniętych oczach… Mam nadzieję, że będzie silna. Jak to maleństwo leżące na jej piersi … 

Wieczorem przyszły do nas dziewczyny, na wspólną kolację przy świecach. Ale było pięknie i romantycznie! A po kolacji postanowiłyśmy wypróbować nowe gry, które przysłała w paczce przyjaciółka Maggie. Najpierw na ruszt poszło bingo z … mapetami. Drugą grą były spadające małpki. Ponieważ instrukcja obsługi była w obu przypadkach w języku holenderskim, musiałyśmy same wymyśleć reguły gry. I gdyby tak ktoś na nas z boku popatrzył – 4 dorosłe baby z dzikim błyskiem w oku, emocjonujące się grami dla dzieci od 4 do 6 lat …
Ech, wesoło było ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz