poniedziałek, 19 września 2011

DZIEŃ 50, Kasisi.








Kasisi, 17.09.2011, sobota 

Dziś wstałam bardzo wcześnie rano, nastawiłam sobie budzik, no bo przecież w tak wyjątkowym miejscu szkoda marnować dnia. Wstałam o 5:30, ale najpierw trochę popracowałam na komputerze, a pierwszym moim wyjściem była msza w kaplicy o 7 rano. Potem śniadanko i wreszcie mogłam poznać się z dziećmi.
Sonia oprowadziła mnie po całym sierocińcu. 

Przed przyjazdem do Zambii na hasło: afrykański sierociniec reagowałam jednoznacznymi skojarzeniami: bieda, łzy, niekochane, samotne dzieci. Po rozmowach z Zosią i Sylwią wiedziałam już, że Kasisi jest wyjątkowym miejscem, więc to co zobaczyłam aż tak bardzo mnie nie zaskoczyło. Raczej wlało w serce dużo radości i szczęścia. Sale dziecięce są śliczne, kolorowe, ze zwierzakami na ścianach. Każda salka jest pięknie wyposażona, widziałam całe góry pięknych zabawek. Na każdym jednym łóżku dziecka siedzi duży pluszowy miś. Widać, że świat pomaga Kasisi i widać, jak pięknie ta pomoc tutaj jest wykorzystywana. Dzieciaczki, nawet te naj, najmniejsze są ślicznie ubrane – przysyłane ubranka nie zalegają w szafach, tylko są w ciągłym użyciu. To miejsce jest kolorowe, radosne i czuć w nim szczęście i miłość.
Sierociniec w Kasisi jest znany wielu ludziom na świecie. Nie ma dnia, żeby nie było gości odwiedzających i ile pięknych historii się z tym wiąże, to aż ciężko uwierzyć. „Tą bibliotekę ufundowała taka jedna pani, nie ma chyba książki, której by w niej nie było”, „Ta nowa sala dla maluszków powstała dzięki takiemu małżeństwu z Anglii”, itd., itd. Sierociniec jest też zaprzyjaźniony z liniami British Airways i prócz ciągłego wsparcia w różnej postaci wzięli raz na przykład zapakowali prawie wszystkie dzieciaczki do samolotu i zawieźli na wycieczkę nad wodospady Wiktorii.
Wsparcie napływa, ale nic się nie dzieje bez przyczyny. Nie tylko bowiem miejsca, w których widać biedę, smutek i nędzę wzbudzają w ludziach chęć podzielenia się. Miejsca, w których okazywaną pomoc tak bardzo widać, również. Wtedy człowiek wie i widzi na własne oczy, że rzeczywiście może coś zmienić. Coś dobrego zrobić w życiu tych dzieci i że jego wsparcie zostanie naprawdę dobrze wykorzystane, a nie zniknie gdzieś w czarnej dziurze, jak to się niestety dzieje w przypadku dużych organizacji …

Kasisi to piękny, jasny i wyjątkowy punkt na mapie świata. Punkt jasny, świecący. Wyjątek potwierdzający regułę. Wyjątek – bo prawdziwa Afryka i życie dzieci w niej nie wygląda tak jak te w Kasisi, a reguła – że gdzie są niezwykli ludzie tam naprawdę można zdziałać cudowne rzeczy. Jak patrzę na to miejsce to aż rozpiera mnie duma, że jestem Polką. To nasze polskie Siostry stworzyły to miejsce, to one tak o nie dbają i biegają zestresowane, gdy choć jeden z dzieciaczków ma biegunkę, czy wymiotuje. A to przecież przy takiej ilości, ponad 200 dzieci to zupełna normalka! Oczywiście oprócz naszych kilku Siostrzyczek (5 Polek, 2 Zambijki) są zatrudnione opiekunki, które przez dzieci są nazywane mamami i które tam z nimi mieszkają…
Rano bawiłam się z malutkimi dziećmi, one mnie jeszcze wtedy nie znały, ja ich też nie, więc czułam się dobrze, ale trochę obco. To, że byłam kompletnie nową osobą nie przeszkadzało im jednak usadawiać się z radością na moich nogach (i nic to nawet że niektórym przeciekały pieluchy ;)) Imponowało mi jak ładnie starsze dzieci się zajmują takimi maluchami. Przychodzą do nich, bawią się, przytulają, karmią. Tu się naprawdę czuje, że to taka jedna wielka rodzina … I że nie jest to sierociniec, tylko wielki wspólny dom!
 Po południu znowu byłam z maluszkami. Najpierw karmienie kaszką, nshimą, potem kąpiel i ubieranie. I każde dzieciątko tak się cieszyło, że ma swoje 5 minut na wysmarowanie ciałka oliwką, ubranie, przytulenie. Nie było nawet mowy o zamarudzeniu, obdarzały mnie tylko swym rozbrajającym uśmiechem …
I potem, gdy zasypiały w swych łóżeczkach z metalowymi kratami. Każde na pewno marzyło o przytuleniu, kołysance. Ale tylko Johny płakał i nie mógł się uspokoić. Reszta ze zrozumieniem patrzyła na to, że utulam go w ramionach. Patrzyły i tylko uśmiechały się do mnie szeroko. Jakby chciały zwrócić moją uwagę swym wielkim uśmiechem. Tylko mała Ania nie zwracała na mnie uwagi, kiwała swą malutką główkę raz w prawo, raz w lewo, sama siebie musiała ukołysać do snu… 
Piękne, dzielne dzieci. Wtedy wiedziałam już, że mogłabym tu spędzić wiele miesięcy. Mogłabym, ale chyba nie byłoby to w moim przypadku wskazane, bo potem nie wiem jak zniosłabym rozstanie. Jeśli przez jeden dzień można pokochać te dzieci, to co dopiero przez dłuższy pobyt…
I jednak niezależnie od tego jak dobrze im tu jest i ile uśmiechu widać na co dzień, jak bardzo Siostry o nie dbają,  każde z tych maleństw zasługuje na swą własną kołysankę i utulenie do snu… I dlatego mój obraz dzieci z Kasisi to szczęście przeplatające się ze smutkiem… Skoro jednak nie mogą być z własnymi rodzicami to Kasisi jest na pewno najlepszym drugim domem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz