sobota, 6 listopada 2010

DZIEŃ 56., Wieczny odpoczynek racz im …


01.11.2010, Siem Reap

Ponieważ misja załatwiania wiz i pertraktacji z psychodelicznymi urzędnikami idzie Łukaszowi tak dobrze, ponownie oddelegowałam go do jej wykonania (to był ten oficjalny powód, mniej oficjalny to taki, że było wcześnie rano i nie chciało mi się wstawać). Tym razem chodziło o tajlandzką ambasadę w Phnom Penh.
Łukasz swoje tam przeszedł, walczył dzielnie, ale że mnie tam nie było to opowiadać nie będę, i ostatecznie przeforsował wszystkie swoje żądania. Paszporty z wizami mieliśmy odebrać za jakieś 8 godzin. Zobaczymy ;)
Niestety, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Łukasz motoru jednak nie powinien wypożyczać. Przynajmniej ja to tak odbieram. Bo gdy już byliśmy tak bardzo blisko… znów okazało się to niemożliwe. Łukasz oddał paszporty w ambasadzie, a w żadnej wypożyczalni nie dadzą motoru bez zostawienia pod zastaw paszportu. Trudno, tak to już widocznie musi być …

Na motorze czy nie na motorze, ale trzeba było jechać by obejrzeć Killing Fieldsy… Ostatnie dni na rowerze w Siem Reap tak nam się spodobały, że postanowiliśmy i tym razem skorzystać z tych właśnie fantastycznych pojazdów. W dodatku jeszcze w Lonely’u napisali, że to taka przyjemna przejażdżka.
Nie żałuję, że pojechaliśmy rowerami, ale ten kto pisał, że ta przejażdżka jest miła i przyjemna po prostu nigdy tej trasy rowerem nie robił. Dużo mogę o tej drodze napisać, że była: ciekawa, interesująca, straszna, niebezpieczna, egzotyczna, prawdziwa, brudna, hałaśliwa, ale na pewno nie to, że była miła i przyjemna. Chyba że ktoś bardzo lubi przez 15 km walczyć o życie w ciągu ciężarówek, samochodów, skuterów, tuk tuków. Choć muszę też uczciwie przyznać, że ze wszystkich dużych miast mijanych na drodze to Phnom Penh i tak jest najbardziej bezpieczne i panuje w nim względnie umiarkowany ruch…

Udało się, przeżyliśmy i w końcu dotarliśmy na Pola Śmierci – miejsca gdzie trafiali torturowani w S-21 i gdzie wywożeni byli inni skazańcy z tego rejonu Kambodży. Ciężarówki przyjeżdżały i odjeżdżały, tutaj działo się to szybko. Wszyscy kończyli swoje męki we wspólnym dole…
Takich dołów były tutaj dziesiątki, a w każdym znaleziono później tysiące ciał: mężczyzn, kobiet i małych dzieci. Na miejscu wybudowano wysoką, przeszkloną świątynię, z 17 piętrami. Na każdym z tych pięter złożono to, co pozostało po ofiarach: czaszki, kości, szczątki ubrań … 

Był 1.listopada, Dzień Wszystkich Świętych, chyba nie ma w całej Azji bardziej odpowiedniego miejsca do przeżycia tego święta … Żałuję tylko, że nie miałam świeczki…
Wieczny odpoczynek racz im dać Panie…

Powrót poszedł szybciutko, spieszyliśmy się by jak najkrócej jechać tą główną drogą… Podjechaliśmy pod ambasadę, by odebrać paszporty. Łukasz się trochę stresował, bo rano poszedł ze skorumpowaną panią z okienka na udry, ale ostatecznie udało się: dostaliśmy paszporciki z jeszcze gorącymi wizami w środku ;)
Jechaliśmy tak ponownie przez całe miasto, już powoli zachodziło słońce i odbiliśmy sobie nad rzekę. Niby byliśmy w tej okolicy wcześniej, za dnia, ale teraz to było zupełnie inne miejsce! Długi bulwar nad rzeką, oświetlony, sprzedawcy latawców i balonów, rodzice spacerujący z dziećmi, młodzież grająca w „zośkę”, panie ćwiczące aerobik. Fantastyczne, tętniące życiem i radością miejsce, do tego wszystkiego jeszcze bardzo ładne. Nie znaliśmy stolicy Kambodży od tej strony, całe szczęście, że musieliśmy się tu wrócić, bo inaczej zapamiętalibyśmy ją jako szare, smutne, miasto. A tymczasem podnosi się z traumy po rządach Pol-pota. W Phnom Penh jako jedynym mieście w Azji czuć przestrzeń, jest więcej miejsca i nie czułam tam, że się duszę. Choć to akurat jest  w dużej mierze spowodowane tym, że Pol-Pot zaledwie 30 kilka lat temu zrównał pół tego miasta z ziemią – zabytkowe świątynie, banki, uniwersytety. Cywilizacja i wszystko co się z nią wiąże – to mu się bardzo nie podobało …  
Ale jego już nie ma, choć zmarł stosunkowo niedawno, bo w 1998r. Nigdy nie osądzony, podobnie jak jego najbliżsi współpracownicy – odpowiedzialni za tą masakrę. Tego właśnie nie potrafimy zrozumieć, jak tak ogromna rzeź na milionach ludzi mogła im ujść na sucho? Kilku z nich nadal żyje, to sędziwe dziadki i sądząc ze zdjęć mają się świetnie, teoretycznie oczekując na proces… Nie wiem jak mieszkańcy Kambodży, którzy w tej masakrze stracili bliskich (bo chyba nie ma osoby, która nie straciła) mogą tak normalnie z tym żyć – wiedząc, że kaci wciąż chodzą po ulicach ;((

Ale koniec tematu, nie będę już pisać o tej ciemnej stronie Kambodży. Bo to tak naprawdę wspaniały, piękny kraj z bardzo przyjaznymi ludźmi. Mam nadzieję, że podźwigną się ze swej tragedii. Trzymam za nich bardzo mocno kciuki! No i dodatkowo za to, że jeszcze kiedyś dane mi tu będzie wrócić…


Łukasz:

Wizy to naprawdę dobra branża. Doktorek Joseph powiedział, że handel żywym towarem jest drugim największym biznesem na świecie, myślę że biznes wizowy jest być może tym pierwszym. Odwiedziny Tajskiej ambasady w Phnom Penh to naprawdę przednia rozrywka i to mimo braku efektu zaskoczenia, bo już wcześniej słyszałem co tu się wyrabia. Wiza jest teoretycznie za darmo, ale trzeba dłuuuugo czekać więc w praktyce trzeba brać osławiony ekspres. A ile kosztuje ekspres? Odpowiedzi na to pytanie jest bardzo wiele i właściwie nikt nic nie wie. Pewne jest tylko to, że kasa za ekspres idzie takim trochę mniej oficjalnym torem. No ale po kolei.
Przed ambasadą chordy naganiaczy, każdy jest mój friend i każdy chce mi pomóc w moim wizowym kłopocie. W końcu przedarłem się. Idę do okieneczka, gdzie facet daje numerki do kolejki do okienek zacnych urzędników.
-Poproszę numerek
-Nie trzeba
-To po co są numerki (i w ogóle ty) tutaj?
-Nie trzeba, ja ci załatwię wizę za 30$
-Nie dzięki, ja jednak postoję.
-Nie nie, ja ci załatwię, tylko 20$
-Daj ten numerek!
-Nie tu naprawdę nie ma numerków
-Dawaj!
-304, proszę bardzo.
Idę do okienka, wszyscy w mundurach, na podłogach marmury. Myślę sobie, no chyba w końcu normalnie to załatwię.
-Wizę ekspres na dziś wieczór poproszę
-Nie da się, na jutro może być?
-Co to za ekspres na jutro? (zaczynam gadać, że niby już kupiłem na dziś bilety i takie tam)
-No dobra, w drodze wyjątku  (pisze mi na karteczce 30$) i wymownie patrzy mi w oczy
-To za dużo, oddaj mi moje paszporty, wasz woźny może mi załatwić za 20$
-Już za późno, już zaczęłam wypisywać
-Dawaj paszporty, idę do tego woźnego!
-No już dobra, dobra tylko ciszej już, tu trzeba wszystko very nice robić.

Taka to właśnie azjatycka natura. Później jeszcze odprężenie na Killing Fieldsach, które tak na marginesie sprywatyzowali i sprzedali jakiejś japońskiej firmie turystycznej, i do autobusiku.

2 komentarze:

  1. kochani jestescie przezajebisci ;)...trzymajcie za nas kciuczki bo dzisiaj organizujemy kolejne swieto radosci, tym razem w dali, bedzie milo, slonko swieci... usciski serdeczne i do zobaczenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej no, aż się zarumieniliśmy,dzięki ;) Ale super, że kontunuujecie tą fantastyczną akcję - szkoda, że nas tam nie ma ;(

    OdpowiedzUsuń