środa, 10 listopada 2010

DZIEŃ 61., Koh Phi Phi – imprezowy raj

06.11.2010, Koh Phi Phi

Bardzo miło było w Ao Nang, ale czas ruszyć dalej. Dziś wybraliśmy się na jedną z najbardziej znanych i ponoć najpiękniejszych wysp w Tajlandii: Koh Phi Phi. Z naszego miejsca są na nią 2 godzinki szybkim promem…
Niestety, pogoda była taka sobie, chmury kłębiły się na niebie, widoczność była dość słaba, ale do wyspy dotarliśmy. Pierwsze wrażenie: jak tu dużo ludzi, ile sklepów. Miałam uczucie jakbym była w Pobierowie w środku sezonu. A przecież nie tego tutaj szukałam … O dziwo widzieliśmy tylko młodych, widać rodziny z dziećmi omijają to miejsce.  Że kwatery będą drogie to wiedzieliśmy, i tak, wydaje nam się, całkiem nieźle trafiliśmy. Ładny pokój, w centrum, ale na uboczu, za 500 bathów.
Ponieważ słonko zaczęło toczyć walkę na niebie i widać, że bardzo chciało pokazać się światu, ruszyliśmy na plażę. Plaża była 2 minutki od nas, bardzo ładna, z białym piaskiem, turkusową wodą. Rozłożyliśmy się i zaczęliśmy prażenie. Wszystko byłoby super, tylko takie troszkę dziwne klimaty panowały na tej plaży. Wszędzie prężyli się „piękni”, młodzi mężczyźni. Widać że cały zeszły rok ciężko pracowali nad swoją rzeźbą na siłowni, by móc się tu dzisiaj tak właśnie pokazywać. Obserwowały ich tabuny dziewczyn i widać było, że to właśnie tutaj toczy się gra wstępna – te ukradkowe spojrzenia, naprężanie mięśni, powolne wchodzenie do wody …
Pewnie się czepiam, ale poczułam po prostu, że to nie do końca mój klimat (może gdybym była wolna napisałabym co innego ;) ) Ale tak naprawdę to dopiero wieczór przeraził mnie do reszty. Wyszliśmy na miasto, powoli robiło się ciemno i wszędzie pełno było młodzieży (no takiej ciut starszej młodzieży, nie były to raczej gorące 16-stki) Pijani, albo prawie pijani, z wiaderkami pełnymi alkoholu w rękach (tu tak się pije) chodzili po ulicach, przesiadywali w niezliczonej ilości barów i pubów. Hordy białych zostały zatrudnione do naganiania, pewnie w ten sposób zarabiają na kilka drinków każdego wieczoru i co sekunda byliśmy zapraszani na happy hours, darmowe drinki, najlepsze jedzenie, itp. Wszędzie hałas i głośna muzyka. Niektórzy młodzi siedzieli w salonach tatuażu i robili sobie nowe dziary (to ostatnio bardzo modne). Poszliśmy na plażę, pragnąc pospacerować sobie w ciszy, a tam była główna część imprezy: Beach party, z łupiącą muzyką techno, z pokazami żonglowania płonącymi kijami.
Nie było gdzie uciekać …

Ktoś mógłby pomyśleć, że to raj na ziemi, ta wyspa to jedna wielka IMPREZA.  Ja jednak… ja byłam przerażona. To wszystko wywołało mnóstwo myśli. Że chyba jestem jakaś dziwna, że przecież mam dopiero 25 lat i w takim miejscu powinnam się chyba czuć jak ryba w wodzie. Kiedy się bawić, jeśli nie teraz ? A jednak nie mogłam się przekonać do choć odrobiny entuzjazmu dla tego wszystkiego. To po prostu nie moja bajka, nie moje zabawki. 

Koh Phi Phi to wyspa nie dla mnie …

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz