poniedziałek, 22 listopada 2010

DZIEŃ 70., Mieszkanka kultur w Kuala Lumpur





15.11.2010, Kuala Lumpur
O 4 rano przyjechaliśmy do Kuala Lumpur. Mieliśmy dotrzeć o 7, a tak, środek nocy, byliśmy w przysłowiowej kropce. Kierowca miał chyba jednak układy z miejscowymi hotelarzami, bo gdy dojechaliśmy zjawił się miły Malezyjczyk na skuterze i naganiał nas do swego hostelu. Za dużo do stracenia nie mieliśmy, tym bardziej że pan obiecywał nie liczyć nic za tą dobę, dopiero za następną… Reszta autokarowej ekipy też zresztą z nim poszła …
Przechodziliśmy przez uśpione Kuala Lumpur, przez słynną dzielnicę China Town. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to że w ciągu 10-minutowego spaceru minęliśmy aż 4 McDonaldsy. To pewnie mało ważne, ale zaciekawiło mnie. Potem się okazało, że Maci tutaj są najtańszymi, jakie do tej pory na świecie widziałam…
Hostel okazał się oczywiście być dość rzeźnicki, ale miał swój klimat i charakter, no i właściciel zapewniał, że nie ma w nim pluskiew. A Łukasz oczywiście nie omieszkał mi wspomnieć, że mądry Lonely Planet napisał, że w Kuala Lumpur panuje ich plaga … Zostaliśmy i położyliśmy się spać, ale ja przez ponad godzinę rzucałam się na łóżku, bo wydawało mi się, że atakują mnie pluskwy. Potęga wyobraźni …
W końcu jednak zasnęłam i obudziłam się przed 12. Wyspana, niepogryziona, czyli od razu w lepszym humorze. Ruszyliśmy na zwiedzanie miasta.
Pierwsze co nas zaskoczyło to porządek. Wszędzie były wskaźniki – okazało się, że pierwszy raz nie musimy polegać tylko na przewodniku. Miasto jest nowoczesne, czyste, zadbane, bardzo światowe, ale jednocześnie ma swój lokalny, azjatycki charakter. Przechodziliśmy koło ładnych fontann, parczków, wszędzie było miejsce, by usiąść i odpocząć. Tego nam bardzo brakowało w Bangkoku.
Dotarliśmy również do takiego wielkiego kompleksu ogrodów bardzo blisko centrum. Były tam jeziora, fontanny, przeróżne egzotyczne rośliny, wielki plac zabaw dla dzieci. Nie zabrakło też oczywiście naszych wszędobylskich małpek. Wszędzie spokojnie, prawie pusto, a byliśmy przecież w samym centrum wielkiej metropolii… Kuala Lumpur zaczęło nam się coraz bardziej podobać.
Szwendaliśmy się tak w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, najpierw w dzielnicy indyjskiej, potem chińskiej i ostatecznie stanęło na małym ulicznym barbecue, które choć smaczne i egzotyczne, było naprawdę drogie (w porównaniu do tego samego w Chinach)
To jednak co mnie w Kuala Lumpur urzekło najbardziej i co uważam za naprawdę niesamowite i godne naśladowania, to mieszanka kulturowa, która wspaniale funkcjonuje.
Na co dzień mieszkam w Oslo, stolicy państwa znanego ze swej otwartości, gdzie schronienie rokrocznie znajdują tysiące imigrantów, azylantów i Europejczyków przybywających tam „za chlebem”. Mimo starań integracja bardzo różnie wychodzi, jest Oslo wschodnie i jest zachodnie… Kobiety w burkach trzymają się z kobietami w burkach. Oczywiście są od tego wyjątki, jest ich nawet cała masa, ale jednak czuje się że do prawdziwej asymilacji imigrantów żyjących w Norwegii jest jeszcze daleka droga …
Natomiast tu w Kuala Lumpur nie tylko widać ludzi przeróżnych kultur (tak jak ich widać w Oslo i większych metropoliach europejskich) ale ma się wrażenie, że oni tworzą jedno wspólne społeczeństwo. Kobiety w czarnych burkach, które mają odsłonięte tylko oczy, idą ze swymi koleżankami z Indii (z kropkami na czole, a co) i zaśmiewają się z jakiegoś żartu. Elegancko ubrana Chinka wraca z pracy z Somalijką. Brodaty pan w białym turbanie wspólnie z elegancko ubranym Hindusem handluje dywanami … Takie obrazki widać na każdym kroku. I to jest wspaniałe. Dowód na to, że różnice religijne i kulturowe wcale nie muszą dzielić – gdy tylko znajdzie się w sobie odpowiednio dużo tolerancji, zrozumienia i otwartości na innych …
Muszę przyznać, że ze wszystkich azjatyckich miast to właśnie Kuala Lumpur zrobiło na mnie najlepsze wrażenie. Na pewno dużo lepsze, niż Bangkok !

Łukasz:
Hmmm, co by tu dodać? Szczerze mówiąc to moja wiedza na temat Malezji była dość szczątkowa i nie do końca zdawałem sobie sprawę, że to aż tak bogaty kraj- taki śpiący na ropie azjatycki tygrysek. Kuala Lumpur to jedna z najfajniejszych metropolii jakie widziałem w życiu. Bardzo wystawna i zadbana, a jednocześnie przyjazna ludziom. No i wszyscy uśmiechnięci i chętni do pomocy. Niestety z braku czasu nie zobaczyliśmy nadmorskich kurortów, a po tym co zobaczyliśmy w stolicy myślę, że mamy czego żałować. Jeśli kogoś nie kręci turystyka typu partyzancko- survivalowego, to Malezja może być strzałem w dziesiątkę. Bo standard europejski pełną gębą, a ceny naprawdę zdają się być przyjazne. I choć ja lubię raczej rewiry bardziej pierwotno-nieskomercjalizowane, to ogólnie jestem pod bardzo pozytywnym wrażeniem.

2 komentarze:

  1. Łukaszu. uważam, że to Twoje najlepsze z dotychczasowych zdjęć!

    OdpowiedzUsuń
  2. Maćko, to przecież specjalnie na Twoje zamówienie, chciałeś więcej "kamikadze" zdjęć Łukasza i oto proszę - Mówisz, masz !

    OdpowiedzUsuń