czwartek, 18 listopada 2010

DZIEŃ 67., Z powrotem na starych śmieciach i zakupy

12.11.2010, Ao Nang
Dziś punktualnie o 7.20 busik zabrał nas z powrotem na stały ląd. Zdecydowaliśmy się wrócić w to samo miejsce, z którego wyruszyliśmy na wyspy, po pierwsze dlatego że był to dobry węzeł komunikacyjny i stamtąd mogliśmy bez trudu ruszyć dalej, a po drugie chcieliśmy zrobić jeszcze trochę zakupów, a ceny tam wydawały nam się jednak sporo niższe niż na wyspach.
Wróciliśmy do tej samej kwaterki, gdzie właścicielki bardzo ucieszyły się na nasz widok. Nie wspomniały jednak, że cena zdążyła przez tydzień wzrosnąć o 1/3 ;) (bo high season!)
Pogoda była ładna, słonko świeciło, więc po śniadanku na mieście ruszyliśmy na plażę. Byliśmy trochę niewyspani, więc zamiast opalać się na piasku, położyliśmy się w cieniu i przy szumie fal ucięliśmy sobie 2-godzinną drzemkę.
Potem ruszyliśmy wreszcie na zakupy. Pierwszy sklep i … pierwszy szok. Wyznacznikiem była dla mnie żyrafka. Urocza, drewniana żyrafka-lampka, która swój urok rzuciła na  mnie już w Egipcie. Tam jednak była strasznie droga (co prawda dość duża) i w dodatku połamana, na co sprzedawca nie zważał i nie chciał zejść z ceny. Nie to nie…
Tą samą żyrafę widziałam na słynnym targu Chatuchak w Bangkoku, we wrześniowy piątek gdy poszliśmy tylko na mały rekonesans. Cena (i to wyjściowa) była bardzo przyjazna, jakoś 5-krotnie niższa niż ta w Egipcie. No ale wtedy, na początku podróży jeszcze nie myśleliśmy o kupowaniu pamiątek. Jak ja bym wiozła tą niewymiarową drewniano-kokosową żyrafko-lampkę przez pół Azji ?
No i właśnie te żyrafki odnalazłam znowu w sklepie w Aonangu. Cena wyjściowa: 3 razy tyle co na Chatuchaku, cena po upuście jedyne dwa razy tyle. No myślałam, że mnie coś trafi. Rozżalona wyszłam ze sklepu… Przestawały mi się te zakupy podobać. Poszliśmy dalej, kilka sklepów dalej znów natrafiliśmy na żyrafki, co prawda trochę mniejszych rozmiarów, ale też ładne. Pytam sprzedawcę o koszt, a on mi na kalkulatorku wklepuje: 1350 bathów, czyli jeszcze więcej niż w poprzednim sklepie. No nie, tego to już było za wiele. Aż się cała zagotowałam od środka, ten facet chyba na głowę upadł. Sprzedawca chyba się zorientował, że moje oburzenie nie jest udawane, jak z impetem opuszczałam jego sklep. Pobiegł za mną, próbując nakłonić mnie do zakupów. Powiedziałam twardo, kawę na ławę, że więcej niż 250 bathów mu nie dam i po krótkich targach tyle właśnie zapłaciłam. Z 1350 na 250 to chyba mój dotychczasowy rekord w targach. Tyle ta żyrafka była moim zdaniem warta, wreszcie byłam zadowolona ;) Wizyta w innych sklepach tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu, żyrafki się przewijały, ale wszędzie żądali za nie jakichś niebotycznych sum, nawet po targach. Ogólnie ceny tutaj: jak z kosmosu. Och, jak zatęskniłam za Zambią, gdzie pamiątki nie dość że dużo ładniejsze (dla mnie) to jeszcze o tyle tańsze …
Skończyło się na powrocie do tego samego sklepu, gdzie kupiliśmy żyrafę, gdzie sprzedawca nie wiedział czy śmiać się czy płakać na nasz widok. Wahał się nawet, czy nam cokolwiek sprzedawać, bo twierdził, że za mało zarabia. Ale to przecież taki element ich gry ;) Za dużo i tak nie kupiliśmy, jakoś prócz żyrafek nic mnie tu nie urzekło. I robienie zakupów tutaj wcale mi się nie podobało !!!

Łukasz:
Nienawidzę żyraf. Zaczynają powoli niszczyć mi życie. Przez dwa miesiące słyszę, że przeze mnie nie kupiliśmy na Chatuchaku drewnianego, słodziutkiego, pięknego i milutkiego żyrafiątka a dziś przez pół dnia chodzimy i szukamy jakiejś sztuki w normalnej cenie. No właśnie, ceny. Pamiąteczki i duperelki to jak powszechnie wiadomo moja słabość i zupełnie nie zważam na ceny, szczególnie jeśli coś wpadnie w oko Agacie. Ale wszystko ma jakieś granice. Jeśli wydaje Wam się, że ceny muszelek i latarenek morskich nad naszym pięknym morzem są nieco przesadzone, to powiem tylko, że jesteście w błędzie. Nasi rodzimi handlarze to prawdziwi społecznicy charytatywni w porównaniu z Tajami. Biorąc pod uwagę ile czasem idzie się z nimi stargować to mają marże rzędu 800%!!! A z tego co widziałem Rosjanie (najlepsi klienci) się często w targowanie nie bawią. Choćby ta żyrafka. Cena wyjściowa 1350, cena zakupu 250 a realna wartość (moim zdaniem) 10. Robimy tu złote interesa.

1 komentarz:

  1. Rozumiemy Twój ból Łukaszu. Ale przecież w targowaniu masz poważne doświadczenie...zwłaszcza po Sapie!

    OdpowiedzUsuń