sobota, 25 września 2010

DZIEŃ 15., Dali and take it easy ...

Dali, 21.09.2010

Nim przejdę do opisu to chciałam bardzo podziękować Oli, która przez kilka dni wrzucała na bloga nasze relacje. Duży buziak, dzięki Olu ;)) Znalazła nam też sposób jak możemy to robić sami, mimo że blokada trwa, miejmy więc nadzieję, że zadziała…

Dziś przynajmniej mogliśmy się porządnie wyspać. Spaliśmy jak dzieci, do 11. Jak dobrze… Ciężko mi było otworzyć oczy. W sensie dosłownym ;) Tym razem już oba, całe opuchnięte, łącznie z powiekami i skórą pod, przekrwione, po prostu straszne. Czy Łukasz mnie jeszcze będzie taką kochał ? ;(( A on tylko patrzył z czułością, zatroskaniem i miłością. Mój kochany mąż … Ale stało się jasne – trzeba zbadać służbę zdrowia w kolejnym kraju. Wczoraj Jane, która nas zaprowadziła do mieszkania Maćka wytłumaczyła nam, gdzie jest szpital. Nie było daleko i prosta droga, więc dotarliśmy. Pokazując moje oczy szybko dotarliśmy gdzie trzeba przemierzając kolejne budynki. Szpital był nowy, duży i robił bardzo dobre wrażenie. W Polsce niewiele mamy takich szpitali …. Pielęgniarka kazała nam czekać i zadzwoniła po lekarza. W międzyczasie przyjechał jakiś Chińczyk po wypadku motocyklowym. Miał zdarte pół twarzy, ręce, w ręku trzymał zakrwawiony kask.
Odechciało mi się na razie jazdy motorem, szczególnie tu w Chinach, po tym co przeżyłam na ich drogach. Niedługo potem przyszedł lekarz, zabrał mnie do specjalistycznego oddziału okulistycznego, gdzie wsadził moją twarz w jakiś przyrząd i obejrzał dokładnie moje oczy ze wszystkich stron. Mam więc nadzieję, że postawił dobrą diagnozę – ale jaką, nie mam pojęcia, bo prawie nie mówił po angielsku. Wypisał mi receptę, którą wykupiliśmy w przyszpitalnej aptece, a potem trochę na migi, trochę próbując po angielsku wytłumaczył jak te krople przyjmować. I, podobnie jak lekarz w Laosie, nie chciał od nas ani grosza. To było bardzo, bardzo miłe z jego strony ! Miejmy nadzieję, że krople pomogą. Nam się z Łukaszem wydaje, jak potem szperaliśmy na necie, że to chyba bardzo ostre zapalenie spojówek, którego jeszcze nigdy w życiu nie miałam. Zawsze musi być ten pierwszy raz, tylko czemu od razu taki hardcorowy i czemu w czasie podróży ? W najbliższe dni okulary przeciwsłoneczne będą moim najlepszym przyjacielem …

Postanowiliśmy sobie resztę dnia tak po prostu odpocząć. Jesteśmy w końcu na wakacjach, należy nam się po tych wszystkich przejściach chwila odpoczynku. Usiedliśmy w sympatycznej restauracji Tibetian Cafe, zamówiliśmy sobie dobry obiad. A potem tak siedzieliśmy sobie tam …4 godziny. Komputer był niestety z nami. Albo i stety, bo kiedy w przeciwnym razie zdążylibyśmy tak to wszystko spisywać. Było miło, przyjemnie, leniwie, a największą atrakcję tego knajpowego byczenia się stanowił chłopak z baru naprzeciwko. Bar o dziwacznej nazwie „Bad Monkey”. Chłopak nałożył sobie na twarz maskę małpy i przez 3 godziny tańczył do chińskiego techno. Muszę przyznać, że był to dość niecodzienny widok.
Wieczorem byliśmy umówieni z naszymi niemieckimi znajomymi. Okazało się, że poznali oni jeszcze jakichś Niemców i wszyscy razem siedzieli właśnie w Bad Monkey. Swoją drogą psychodeliczny lokal. Wieczór upłynął na rozmowach, obserwacji chłopaka miotającego ogniem, który mało nie podpalił przechodnia, podziwianiu bójki dwóch chińskich teenagerów i to w zasadzie tyle ;)

3 komentarze: