niedziela, 12 września 2010

DZIEŃ 5. Chang Mai – i jest o niebo lepiej !




Chang Mai, Cheers Pub, 11.09.2010, godz. 23:10
Do Chang Mai dojechaliśmy ok. 12. Wymęczeni, tym bardziej że nasz drugi autokar nie należał do specjalnie luksusowych i szyja mi się cała powykręcała. Chang Mai od razu zrobiło na nas pozytywne wrażenie. Znaleźliśmy pokój, który naprawdę jest w miarę fajny i po raz pierwszy przyjemnie jest posiedzieć w nim, a nie zaraz uciekać. Poszliśmy na lokalny market – a tu spokojnie, sympatycznie, nikt nas nie napastuje, ceny takie jak w Bangkoku, jeśli nie niższe. Całe miasto po pierwsze i najważniejsze: nieporównywalnie mniejsze, czystsze, mniej zatłoczone. Zaczęła nam wracać ochota do życia, bo po Bangkoku byliśmy zmaltretowani psychicznie. Ale do tego trzeba było coś zjeść, bo oboje już powoli słanialiśmy się na nogach … Ja ze łzami w oczach patrzyłam tęsknie w stronę McDonalda, ale Łukasz był twardy i nieugięty.  I dobrze, bo trafiliśmy do bardzo sympatycznego lokalu, co prawda bardzo nowoczesnego i zrobionego widać pod turystów, to jednak ze smacznym tajskim jedzeniem. Smakowało mi to co zamówiłam !!! Nawet nie przypuszczałam, ze sprawi mi to taką radość. Nareszcie coś tajskiego (choć jak to stwierdził nas znajomy Duńczyk, o czym my zresztą też doskonale wiemy, to wcale nie jest tajskie jedzenie, to jakiś nowy twór stworzony pod turystów, prócz nas nikt tego nie je) co mi smakuje !  Wróciliśmy na chwilę do pokoju, gdzie ja zasnęłam jak zabita a Łukasz załatwił pranie, po czym ponownie wybraliśmy się na miasto. W biurze podróży zamówiliśmy wycieczkę na, jak by to nazwać, eksplorację dżungli z perspektywy Tarzana. Tyle że my nie będziemy musieli wytężać rąk, a trzymać nas będą liny. Zresztą, porobię zdjęcia i opiszę jutro ;) Niby zostało to wybrane największą atrakcją w Tajlandii Północnej. Tak naprawdę weszliśmy do biura by zamówić zupełnie inną wycieczkę, trekking po górach z jazdą na słoniach i spływem po rzece. Do biura wszedł jednak sympatycznie wyglądający biały chłopak, Łukasz go zagadnął i ten serdecznie polecił tą właśnie opcję. Kosztuje to co prawda dwa razy więcej niż słonie i pontony razem wzięte, ale ten Austriak stwierdził, że jest to naprawdę warte tych pieniędzy. Zaufaliśmy mu, jutro się przekonamy ;) Oczywiście po wyjściu z biura naszła nas myśl: a może on był podstawiony i udało mu się nas „nagonić”? Co prawda to Łukasz go zagadnął i o wszystko wypytywał, ale w tym kraju nauczyliśmy się już, że nikomu nie można ufać. Nikomu. 8 na 10 spotkanych osób kłamie, próbuje oszukać, wprowadzić w błąd. Aż nie chce mi się opisywać wszystkich przypadków, ale jest to niesamowite. Głowimy się, głowimy, ale nie wiemy czemu… Ale na rozwiązanie tej zagadki mamy jeszcze trochę czasu. Denerwuje mnie, że próbują nas „wydymać” na każdym kroku. Nawet teraz, gdy siedzimy w miłym lokalu, podeszła do nas babiczka z naszyjnikiem z kwiatów. Tylko 10 batów, już jeden co prawda mam na szyi od wcześniejszej kobieciny, ale czemu nie kupić drugiego? Pani nie potrafiła wydać ze 100 batów, liczyła na palcach, miętosiła te papierki i monety i wydała 80. No ale co, mamy się kłócić o głupie 90 groszy ? Nie chodzi jednak o pieniądze, tylko o poczucie że chcą człowieka wykorzystać na każdym kroku i ani na moment nie można się w pełni zrelaksować i przestać być czujnym. Łukasz naczytał się o kradzieżach, więc chodzi z plecakiem na brzuchu i tak naprawdę gdzieś w głowie czai się strach. Jak na razie Tajlandia nie wydaje nam się turystycznym rajem, ale zastrzegam sobie prawo do zmiany zdania ;))
A jeszcze tak tylko dodam. Bo jak to czytamy to stwierdzamy, że ktoś może odnieść wrażenie, że my tylko narzekamy. Ale tak wcale nie jest ;))) Tak naprawdę to strasznie się cieszymy, że mogliśmy odwiedzić Bangkok, zobaczyć i doświadczyć tego wszystkiego. Dzięki temu doceniamy w jak fajnych, poukładanych i normalnych krajach żyjemy. Mamy szczęście, naprawdę !
Łukasz:
Tu znowu gościnny wpisik towarzysza eskapady.
Trochę wypytywałem tego Duńczyka na temat jakiejś wyprawy motocyklem w góry i trekking na własną rękę. Powiedział, że możemy spróbować, ale zasugerował coś w stylu, wysokie bezrobocie w północnej Tajlandii poważnie zwiększa wasze szanse na wyłapanie pałą po łbie i pozbycie się całego dobytku. Sam już nie wiem co robić, te wszystkie trekkingi organizowane przez nich wydają się na maxa plastykowe, w stylu „a teraz pogłaszczcie słonika po trąbce”. Z drugiej strony Agata to nie Szymon, żebym mógł tak beztrosko ryzykować jej życie….
Fajny był dziś klimat w PKSie. Taki prawdziwie tajski bez turystycznej ściemy. Autobus na oko ze 40 lat. Gałka zmiany biegów najdłuższa jaką w życiu widziałem, prawie po sam sufit. Kierowca 1.30 w buf falach i kapeluszu. Przy każdej zmianie biegów pozycja typu „wkręcam żarówkę” i wstawanie lekkie z fotelika. I tak przez cały czas. Śmieszni oni są.

1 komentarz:

  1. Co do tych przekrętów, to uważajcie, bo jeżeli Tajowie są tacy sprytni, to być może wszystkie te pomniejsze przekręty są przykrywką dla jakiegoś superprzekrętu. Coś w rodzaju: Wracacie w grudniu do Polski i okazuje się, że Wasze mieszkanie zostało zamienione na tajski bazar. :D

    Łukaszowa ironia cudna. :)

    OdpowiedzUsuń