czwartek, 30 września 2010

DZIEŃ 21., Stuletnie jajo na Tiger Leaping Gorge

Tiger Leaping Gorge, 27.09.2010

Co to w ogóle jest ten Tiger Leaping Gorge, czyli po naszemu Wąwóz
Skaczącego Tygrysa ? To najgłębszy wąwóz na świecie, położony między
wysokimi szczytami między którymi przedziera się słynna chińska rzeka
Jangcy.
Jest to jedna z wizytówek Chin, miejsce, które nie tylko warto, ale wręcz
trzeba zobaczyć. Dlatego właśnie miałam pewne obawy. Takie miejsca zwykle
mnie rozczarowują, są przereklamowane, przepełnione turystami i w ogóle. Na
szczęście moje obawy były bezpodstawne, turystów z uwagi na porę roku nie za
wielu, a sława tego miejsca w pełni zasłużona !!!

Z naszego guesthouse'u wyruszyliśmy na szlak około 9:30. Humor od początku
nam dopisywał, bo zapowiadała się naprawdę fajna pogoda. W tym rejonie Chin
jest teraz dość zimno i końcówka pory deszczowej, więc mogło być naprawdę
bardzo różnie, a tymczasem słonko naprawdę dawało czadu. My natomiast jak
zwykle daliśmy ciała. Wszędzie piszą, że rzeczą konieczną, absolutnie
niezbędną na tą wspinaczkę jest olejek do opalania (jesteśmy przecież na
wysokości ponad 2500m.n.p.m.), którego my oczywiście jak zwykle
zapomnieliśmy. Bez pieniędzy (albo inaczej: z małą ich ilością), bez olejku,
czapki, chustki na głowę, czyli po prostu: jak zawsze ;) Pierwsze 2 godzinki
to przyjemna, niezbyt wyczerpująca wędrówka. Jeszcze nie jest tak wysoko, w
dole płynie sobie spokojnie i szeroko Jangcy, a w wielu miejscach oferują
muły do wynajęcia. Można wynająć takiego muła, który za ok. 90 zł poniesie
na grzbiecie ciebie albo twój plecak. My oczywiście nie daliśmy się skusić -
swoje nogi mamy, będziemy biedne zwierzę pod górę męczyć . Po dwóch
godzinkach doszliśmy do pierwszego Guesthouse'u, Naxi Family. Ponieważ
musieliśmy się liczyć z każdym groszem zamówiliśmy sobie jedno z najtańszych
dań, które niestety okazało się dość paskudne. Ale nie stać nas było na
wybrzydzanie, a energia też była nam potrzebna, więc zjedliśmy. Tak sobie
siedzieliśmy tam szczęśliwi patrząc na to piękno dookoła. Jak to w ogóle
możliwe, że mamy to szczęście, że możemy tu być ?

Ale trzeba było ruszać dalej i to na najgorszy odcinek tej wyprawy - drogę
pnącą się stromo w górę, znaną jako "28 zakrętów". Tam już trzeba było się
trochę nasapać i napocić. Albo ujmę to tak: super trudne i hardcorowe to
może nie jest, ale jak się z kondycją jest tak na bakier jak ja ostatnio, to
jednak trochę posapać trzeba. W każdym razie ani przez chwilę nie opuszczała
mnie myśl: jak bardzo warto jest się tak pomęczyć. Te widoki wynagradzały
wszystko. Piękne, łagodne doliny, majestatyczne, wręcz chwilami groźne, góry
nad nimi, a daleko w dole szalejąca Jangcy. Wierzchołki gór były przez
większość czasu ukryte w chmurach, co dodatkowo nadawało im tajemniczości.
Akurat gdy się wspinaliśmy słońce na trochę schowało się za chmurami, zaczął
nawet padać lekki deszcz, ale to akurat bardzo sprzyjało temu właśnie
odcinkowi trasy. Po dwóch godzinach: koniec wspinaczki, byliśmy na szczycie,
choć że to był szczyt zorientowaliśmy się dopiero później, jak już stamtąd
zeszliśmy ;) Ale nie byliśmy jeszcze nawet w połowie drogi, teraz jednak
było już prosto, z górki albo po w miarę płaskim. Cały czas i wszędzie
nieziemsko pięknie. Mieliśmy tak olbrzymie szczęście z pogodą, domyślam się
że w deszczu i mgle całe to miejsce może całkowicie tracić swój urok. Nam
jednak pokazywało się ze swojej najpiękniejszej strony .

Po jakimś czasie znaleźliśmy pewne urokliwe miejsce, nad przepaścią, z
cudnym widokiem. Było idealne. Idealne do spełnienia obietnicy stuletniego
jaja.

Kilka dni temu gdy byliśmy w chińskim supermarkecie Łukasz jak oczarowany
stanął przed promocyjnym stoiskiem z dziwnie wyglądającymi żółtymi grudkami
ziemi. Maciek wyjaśnił nam, że to stuletnie chińskie jaja, zakopywane w
ziemi na sto lat, produkt niezwykle "tradycyjny" i mocno oldschoolowy, w
dodatku ekskluzywny. To ostatnie akurat nijak się miało do ich promocyjnej
ceny (0,5Y za sztukę, czyli 25 groszy), ale takiej okazji po prostu nie
można było przegapić. Tzn. ja, choć na promocjach kupować lubię, nie
powiem, w tym akurat przypadku nie chciałam dać się skusić. Łukasz jednak
się uparł i takie stuletnie jajo, wbrew moim protestom, sobie zakupił.
No i, jak to zwykle z takimi zakupami bywa, potem mi to jajo wszędzie
wpadało pod ręce. Szukam sobie w plecaku woreczka z kosmetykami, a tu
wyjmuję: stuletnie jajo. Najbardziej się bałam, że mimo twardej skorupy w
pewnym momencie nam pęknie, a wtedy . nawet boję się myśleć co wtedy.
Chciałam je wiele razy wyrzucić, a Łukasz się rzucał do obrony co najmniej
jakby sam je te sto lat wysiadywał. I wtedy złożył mi obietnicę, że zje je
na szczycie Tiger Leaping Gorge'a. Ok., skoro tak, to zgodziłam się je do
tego czasu oszczędzić.

No i właśnie odnaleźliśmy to wyjątkowe miejsce na zjedzenie tego jaja.
Łukasz zasiadł nad przepaścią, ze zwieszonymi nogami, tak by w razie czego
mógł od razu skoczyć w dół. Zabrał się do obierania. W miarę obierania
naszym oczom ukazywało się galaretowate, pomarańczowe wnętrze tego jaja. Ja
byłam w bezpiecznej odległości, więc smrodu na szczęście nie czułam. Ale
widok wystarczył by zrobiło mi się niedobrze. Białko zamieniło się w
pomarańczową, obrzydliwą galaretę. Taki po prostu stuletni zbuczor. Nie
wierzyłam, że Łukasz się odważy . Ale . ZROBIŁ TO ! Zjadł stuletnie chińskie
jajo !!! Jeśli mi ktoś nie uwierzy to mam to na filmie ! I jak tylko
rozwiążemy problemy sprzętowe wrzucimy to na youtube'a - obiecuję !!!

Reszta wędrówki upłynęła nam dość spokojnie, choć widmo chińskiego jaja
wisiało w powietrzu. Ja bałam się do Łukasza zbliżać, natomiast on był z
siebie taki dumny, że wielki banan mu z twarzy nie schodził. Ja bym się na
jego miejscu tak bardzo nie cieszyła, ale trochę go znam i wiem, że honor
jest dla niego najważniejszy. A stuletnie chińskie jajo to była zdecydowanie
kwestia honoru! Słonko też było chyba dumne z mego świrniętego męża, bo
radośnie nam przyświecało oświetlając w przecudny sposób szczyty gór. Na
Łukasza chińskie jajo podziałało w bardzo dziwny sposób, jak jakiś balsam
dla jego twardej duszy. Co chwila przystawał wzruszony i mówił: "Patrz jak
pięknie. Robię temu miejscu zdjęcie w sercu". Dziwne, bardzo dziwne,
zupełnie jakby nie był sobą.

Albo może właśnie stuletnie chińskie jajo odsłoniło prawdziwe oblicze
Łukasza .?

W takich oto szampańskich humorach dotarliśmy do kolejnego guesthouse'e Tea
Horse. I tam stwierdziliśmy, choć było przed 17, że szczęście i piękno
trzeba sobie dawkować i po co teraz pędzić na koniec trasy (która przy
szybkim tempie jest spokojnie do zrobienia w jeden dzień), skoro możemy
dalej rozkoszować się tym jutro, mamy przecież czas. A teraz sobie spokojnie
usiąść, popatrzeć na góry, wypić piwko i tak po prostu się cieszyć tym, że
człowiek żyje. Tak też zrobiliśmy. Dostaliśmy prosty, skromny pokoik, za to
z bajecznym widokiem na góry i spędziliśmy miły wieczór podziwiając to, co
nas otaczało.

To był naprawdę cudny dzień !


Łukasz:

Wąwóz Skaczącego Tygrysa był jednym z bardzo niewielu pewniaków do zrobienia
na naszej trasie. To chyba najsłynniejsza obok Wielkiego Muru trasa w całych
Chinach i w ogóle tej części Azji. W związku z tym spodziewałem się spędu
ludzi i wybetonowanych tarasów widokowych. Całe szczęście to miejsce
zachowało jeszcze swój pierwotny charakter i w dodatku wbiliśmy się w jakiś
taki mało oblegany termin, bo na trasie byliśmy sami przez zdecydowaną
większość czasu. Jednak to tylko kwestia czasu, bo już wyraźnie widać zakusy
do "ulepszenia" Wąwozu.
Ogólnie cały ten Wąwóz to taki powiedzmy przełom Dunajca w rozmiarze XXXXXXL
(ale mogę się mylić bo przełom Dunajca widziałem tylko na zdjęciach).
Naprawdę robi to wrażenie, no i cała ta legenda o przeskakującym go tygrysie
opowiadana dzieciom na dobranoc od pokoleń.
Co do jaja to moja żona jak zwykle prowadzi czarny pijar, tak samego jaja
jak i mnie. O całej tej "potrawie" słyszałem już dawno temu w Polsce, gdzieś
w telewizji powiedzieli, że w Chinach największy przysmak to takie zakopane
na sto lat głęboko w ziemi jaja i że kosztuje to majątek. Pomyślałem więc
sobie, że kiedyś może by warto spróbować.
No i nadarzyła się okazja. Prawdziwa super wyprzedaż, moje upragnione jajo
za 5 juanów (a nie za pół jak pisze Agata!)!!! Konfrontując cenę mojego jaja
ze średnią ceną rynkową tutaj jestem niemal pewny, że ten sklep chciał je
szybko sprzedać bo były prawie przeterminowane. Tak więc jak najbardziej
zasadne jest stwierdzenie, z niemal stuprocentową pewnością, że moje jajo
było praktycznie dwustuletnie. I jak tu odpuścić taką gratkę? Wyobraźcie
tylko sobie, moich dziadków jeszcze nawet nie ma w planach, Polska pod
zaborami, Napoleon zdobywa Europę, a gdzieś tam, strasznie daleko, na
całkowicie ekologicznej farmie jakaś skośna kurka wysiaduje jajeczko
specjalnie dla mnie. Tak tak moi drodzy, takie jajo to kawał historii i
jedyna możliwość zjedzenia czegoś co jest starsze od nas samych.
Czy może być lepsze miejsce do spożycia tak doniosłego dania niż jedno z
miejsc współtworzących chińską tożsamość i kulturę? U źródeł Jangcy, matki
wszystkich rzek, będącej obok Wisły i Odry jedną z niewątpliwie
najważniejszych dla rozwoju ludzkości?

Tak więc jak sami widzicie przejście Wąwozu przeżyłem bardzo głęboko i
doniośle, czuję się więc taki trochę bardziej skośny. Myślę, że jajo zmienia
nie tylko oddech, ale też sposób myślenia. A co do samego jaja, to polecam
każdemu, prawdziwy mężczyzna powinien zrobić to choć raz w życiu. Jako już
doświadczony koneser myślę jednak, że jajeczko idealnie komponowałoby się z
polską wódeczką, solidna kolejka przed, i po spożyciu, jest naprawdę
wskazana. A co do samego smaku, to hmmmm. szczerze mówiąc pokrywa się dość
mocno z powszechnym wyobrażeniem o smaku dwustuletniego jaja. Ale jakie
zdrowe i pożywne!
I jeszcze taka mała dygresja polityczna o takim cichym porozumieniu między
Chinami i USA. Dzięki wspaniałej giętkości języka angielskiego Amerykanie
mogą mieć najgłębszy kanion na świecie a chińczycy najgłębszy wąwóz. I
wszyscy są happy.


P.S. Niestety chińska blokada uniemożliwia nam dodawanie komentarzy do
zdjęć, ale chyba się domyślacie ;))

1 komentarz:

  1. hmmm... w sumie to zajadałeś się takim typowym jajcem z Biedrony :D nic niezwykłego :P

    OdpowiedzUsuń