niedziela, 26 września 2010

DZIEŃ 18., Lijiang i przygotowania do Święta Radości ...

Suhe, 24.09.2010

Łukasz dzisiaj strasznie źle spał. Obudził mnie taki zasmucony i przerażony, że miał takie koszmarne sny, że z nerwów aż się obudził. Ciekawszy był chyba ten drugi – że go goniła jakaś straszna anakonda (już nawet nie śmiałam pytać, czy to ta jego własna ;) ) Poszliśmy na miasto na śniadanko i zjedliśmy pyszne kuleczki – takie kluski na parze z nadzieniem mięsnym, naprawdę fajne.

Potem pojechaliśmy z Maćkiem i Spring do miasta, do Lijiangu. Tam najpierw odwiedziliśmy supermarket i z przerażeniem stwierdziliśmy, że większość cen jest w zasadzie jak w Polsce… Potem rozdzieliliśmy się i poszliśmy sobie do Starego Miasta. Słonko nam zaczęło przyświecać i włóczyliśmy się tak przez kilka godzin po uroczych uliczkach tego zabytkowego miasteczka … Już sama nie wiem, które z tych trzech : Dali, Suhe i Lijiangu jest najładniejsze. Wszystkie w podobnym stylu, wszystkie urocze, wszystkie pełne turystów i prawie tych samych towarów sprzedawanych na każdym kroku. Ale da się znaleźć urocze uliczki, prawie puste i rozkoszować się tym klimatem. Podobało nam się …

Pod wieczór wróciliśmy do domu, gdzie Łukasz pomagał Spring w robieniu obiadu, a ja bawiłam się z małą Dalką. Jest przeurocza, prawie w ogóle nie płacze i sympatia jest chyba obopólna, bo dużo się przy mnie śmieje.

Wieczór spędziliśmy strasznie fajnie, w taki dość niecodzienny sposób. Przyszła Awhweeling, ta dziewczyna z Singapuru i zaczęliśmy wszyscy wspólnie przygotowywać zabawki na Święto Radości. Maciek dał Łukaszowi jakieś trudne zadania, coś tam mierzyć, wycinać, przycinać, a my z Awhweeling malowałyśmy ;)) Awhweeling narysowała na kartonach taki dość dziwaczny rysunek, który wypełniałyśmy farbami. Miałyśmy tylko 5 kolorów, ale udało nam się stworzyć dość fajną, kolorową wariację na temat. Strasznie fajnie się bawiłam. Nawet Łukasz dostał na chwilę pędzel do ręki – ale w jego wypadku chodziło bardziej o terapię. Biedny, jak był mały, nie mógł sobie malować po ścianach (a ja i owszem;) ), nie wyżył się artystycznie, więc wczoraj wreszcie mógł sobie troszkę poszaleć i obudzić w sobie dziecko…

Wczułam się mocno, skończyłyśmy o 1, ale wyszło nam chyba dość fajnie ;) W ogóle ci ludzie tutaj mnie szokują. Maciek biega od rana do wieczora po to, by grupa dzieci przez kilka godzin była szczęśliwa. To się tak wydaje, przygotować to Święto to jest ooooggggrrrroooommmm pracy. Wszystkie zabawki, chodzi o duże rzeczy typu tablice do różnych gier, kolorowy tunel z materiału, cymbergaj, itd.. itp. robił sam. Czyli bieganie po deski, gwoździe, metale, skóry, farby i milion różnych innych rzeczy. Jestem po prostu ogólnie pod wrażeniem, szczena opada. Widać, że on to kocha i zaraża swoją pasją innych. Co nie zmienia faktu, że jest krejzolem do kwadratu i nie wiem jak jego żona z nim i jego dziesiątką pomysłów i projektów na minutę wytrzymuje ;)) Strasznie się cieszę, że mogę tu być i tych ludzi poznać…

Poza tym dzięki nim powoli uczymy się odkrywać Chiny. Takimi, jakie chyba naprawdę są … To co nam zapodają w prasie i TV to bardzo jednoznaczna i nie do końca prawdziwa wersja. Miałam nadzieję, że Łukasz Wam to ładnie opisze, bo to on próbuje w trakcie tej podróży rozgryźć tajemnice autochtonów. O Chinach totalnie zmienił zdanie. A on uparcie milczy. No nic to, poczekam spokojnie aż mu wróci natchnienie. Wy też musicie ;)

2 komentarze:

  1. Weź nie pal gumy, Łukasz, tylko codziennie proszę trzaskać komentarzyk. Bo jak nie to do chińskiej policji pójdzie Twój portret pamięciowy z podpisem SZPIEG Z POMERANII. :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Łukasz Piszzzzzzzzz! Chcę Twych refleksji!!! :D

    OdpowiedzUsuń