niedziela, 26 września 2010

DZIEŃ 17., Poznajemy Maćka i resztę ekipy ;)

Suhe, 23.09.2010

Dziś wreszcie przyjechaliśmy do Maćka ;) Droga nie była łatwa. Nasz kierowca, który wiedział sporo więcej o sztuce prowadzenia pojazdu od swojego poprzednika, wykorzystywał tą wiedzę, by pędzić jak wariat. Naprawdę o mały włos a mielibyśmy poważną stłuczkę. Mi przez całą podróż serce podchodziło do gardła, jeszcze w dodatku byłam rozdzielona z Łukaszem i musiałam cierpieć w samotności. Najbardziej przeraża mnie widok takich malutkich pojedynczych ludzi, którzy bądź to idą sobie poboczem drogi, bądź to jadą na swoich małych rozklekotanych rowerkach. Albo skutery – zwykle jadą na nich całe rodziny. Tata, przed nim kuca jakiś kilkuletni brzdąc, za nimi siedzi matka trzymająca w ręku niemowlę – wszyscy na jednym, maleńkim skuterze. To jeden z najbardziej niezwykłych i najbardziej powszednich widoków, jakie pojawiają się we wszystkich krajach, które do tej pory odwiedziliśmy. Aż boję się myśleć, ilu z tych biednych maluczkich ludzi pada ofiarami rozgrywek między szalonymi kierowcami ;((( Wsiadanie w Chinach do autobusu to naprawdę tylko dla ludzi o mocnych nerwach.

W końcu dotarliśmy do Lijiangu, skąd odebrał nas Maciek. Nareszcie mogliśmy się poznać ;)) Maciek to prawdziwy krejzol – ale w takim bardzo pozytywnym sensie. Człowiek maszyna, pełen doświadczeń, pomysłów i właściciel ogromnego serducha. Człowiek, który nie boi się wprawiać swoich pomysłów w czyn, choć wymaga to ogromu pracy. To takie tylko pierwsze wrażenie, na pewno dowiemy się o nim dużo, dużo więcej.

Maciek w te ostatnie dni nie ma chwili wytchnienia. Mieliśmy szczęście, że odebrał nas z Lijiangu, bo akurat miał kierowcę i jechali po jakieś dechy, stalowe ramy, które posłużą do robienia zabawek na Święto Radości Dzieci … Razem zawieźliśmy te rzeczy na miejsce, w którym będzie się odbywała impreza, a później ruszyliśmy do Suhe – dzielnicy Lijiangu, w której mieszka Maciek. I tu niestety do końca się nie dogadaliśmy. Okazało się bowiem, że Maciek też tu podnajmuje mieszkanko, więc my jesteśmy takim trochę piątym kołem u wozu.  Miny nam trochę zrzedły, ale ostatecznie wszystko się chyba dobrze ułożyło. Będziemy spać tu razem z nimi, choć warunki są trochę spartańskie (w zasadzie wszystko do przejścia, jedno co nam przeszkadza to zapach w pokoju, który dostaliśmy). Ale są rzeczy o stokroć ważniejsze od warunków mieszkaniowych i myślę, że jeśli o to chodzi to trafiliśmy idealnie … Poznaliśmy żonę Maćka Siyu i ich przeuroczą 5-miesięczną córeczkę Dalię. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia ! No i Chinkę Spring, która jest zapaloną wolontariuszką i niedługo wyrusza do … Zambii !!!

Poszliśmy się przejść po miasteczku Suhe, które jest przeurocze. Nawet bardziej nam się podoba od Dali, choć też jest całkiem sporo turystów. Niestety, ponownie chińskich i nigdzie nawet nie ma angielskich menu. No i za to niestety płacimy frycowe, weszliśmy do jakiejś, widocznie bardzo ekskluzywnej restauracji, i zapłaciliśmy za jedno danie… 56 juanów (prawie 30zł), gdzie normalnie danie kosztuje ok. 15-20 juanów !

Wieczorem poszliśmy do pubu, „Yeti”, gdzie poznaliśmy nowych ludzi, w tym Awhweeling - świetną dziewczynę z Singapuru. Ona pomaga Maćkowi przy Święcie Radości, sama jest w trakcie urządzania hotelu tutaj. Świetna dziewczyna, z którą super się gada.

 I tak nam minął kolejny, dość leniwy, dzień …

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz