środa, 29 września 2010

DZIEŃ 20., Wyruszamy na treka

Tiger Leaping Gorge, 26.09.2010

Po wczorajszym dość wyczerpującym i pełnym wrażeń dniu czeka nas wyprawa w góry. Mieliśmy się oczywiście zerwać skoro świt, ale u nas z tym skoro świt bardzo różnie bywa – dziś była to chyba 10, czy 11. Ale w końcu jesteśmy  na wakacjach, po co mamy się stresować. Spakowaliśmy się i na szczęście, po raz pierwszy w naszej wyprawie, zostawiliśmy nasz duży okropny plecak (niewygodny jak piorun, który mieliśmy wyrzucić jak tylko sobie kupimy te nasze wspaniałe prawie darmowe North Face’y czy temu podobne) i wzięliśmy tylko małego, wygodnego Campusa. Reszta rzeczy została oczywiście u Maćka.

Nim wyruszyliśmy, mieliśmy jednak dwie sprawy do załatwienia w Lijiangu. Pierwsza to polowanie na kurtki. Od Awhweeling dowiedzieliśmy się, gdzie w Lijiangu można kupić fajne fake’owe North face’y i temu podobne. Gdy dotarliśmy, okazały się one oczywiście nie aż tak bardzo fajne, ale i tak kupiliśmy jedną kurtkę dla mnie. Jakiejś nieznanej firmy, ale wykonanie wydaje się naprawdę spoko, 180Y też da się przeżyć. Drugim dużo ważniejszym celem był … masażysta. Łukasz wczoraj przy święcie radości niósł zgrzewkę butelek i niestety, jego znienawidzona znajoma rwa kulszowa, znów dała o sobie znać. Jestem wściekła, mogłam mu nie pozwolić nieść tych butelek (sama też targałam zgrzewę), bo on sam o siebie nie zadba, jego poczucie honoru jest czasem nie do wytrzymania!!!  Awhweeling bardzo zachwalała tego masażystę, więc czemu by nie spróbować. Prawda jest taka, że zaciągnęłam tam Łukasza prawie siłą, bo on oczywiście w tego rodzaju bajery nie wierzy.

Sporo szukaliśmy, ale w końcu znaleźliśmy chyba to miejsce co trzeba. Masażysta jest młodym sympatycznym chłopakiem, który jednak nie mówi ani słowa po angielsku. Na migi więc wyjaśniliśmy gdzie boli, od czego i Łukasz trafił na stół. Ja miałam więc wolną godzinkę, którą wykorzystałam na pisanie. Po godzinie Łukasz przyszedł cały zbolały, ale chyba zadowolony. Nie był to masaż w stylu pogłaskam cię po plecach, ale taki prawdziwy porządny masaż, gdzie chce się wyć z bólu i ma się wrażenie że zaraz połamie ci kręgi. Godzinka takiej przyjemności to jedyne 30Y (czyli 15zł). Łukasz zdecydowanie powinien korzystać z tego akurat chińskiego dobrodziejstwa do końca pobytu. Rwa niestety nie ustąpiła tak od razu, ale może seria masaży coś pomoże ? Już ja będę namawiać na to Łukasza …

Dalej dotarliśmy jakoś na dworzec, gdzie mieliśmy ostatni autobus do Chateau (miejscowości w której mieliśmy zacząć naszą górską wyprawę). Za 20 minut. Wtedy też zorientowaliśmy się, że mamy trochę za mało pieniędzy. Łukasz rzucił się na poszukiwanie bankomatu – ale niestety, nie udało się. Wyjechaliśmy więc mocno się martwiąc jak przeżyjemy te kilka dni z tą ilością gotówki jaką mamy. Ale jakoś to przecież będzie.

Dziś podróż była zadziwiająco spokojna, tylko 1 stłuczka i to taka bardzo lightowna po drodze (tym razem o dziwo bez naszego udziału) Postaliśmy przez to jakieś 40 minut, całe szczęście, że w malowniczym miejscu ;) Na miejsce dotarliśmy ok.19. Było już ciut za późno, by ruszyć na szlak, więc zatrzymaliśmy się na noc w bardzo znanym wśród turystów miejscu - Jane’s guesthouse, gdzie zjedliśmy pikantną i średnio smaczną zupę, a potem grzecznie poszliśmy spać. Jutro wielki trek, trzeba być przygotowanym !  

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz