środa, 15 września 2010

DZIEŃ 7 Pożegnanie z Chiang Mai

Chiang Rai, 13.09.2010, godz. 24.20
Dziś będzie króciutko, bo nic specjalnego się nie działo i choć Łukasz twierdzi, że to kompletnie bez sensu (mój mały maruda) to chcę pisać, choć w kilku słowach, o każdym jednym dniu.
Rano, ale już po wymeldowaniu się, z plecakami na plecach przeszliśmy się kawałeczek po mieście. Zaszliśmy do pewnej śmiesznej świątyni, gdzie  Buddy strzeże plastikowy Kaczor Donald i kilka psów leżących na schodach. Psiaki były przesłodkie, i w ogóle niegroźne, a jednak skutecznie uchroniły wnętrze tej świątyni przed naszym wzrokiem. Całe schody pełne były ich kup, a jednocześnie była tabliczka: ściągnij buty. Zrezygnowaliśmy więc ;)
Potem pojechaliśmy do wielkiego centrum handlowego w Chiang Mai. W przewodniku pisali, że wśród turystów przyjeżdżających do Tajlandii pod kątem zakupów, Chiang Mai robi się bardziej popularne od Bangkoku. I ja się z tym w 100% zgadzam ! To centrum handlowe zrobiło na nas duuuużo lepsze wrażenie niż największe centra w Bangkoku (m.in. najsłynniejsze MBK) Co prawda i tak oryginalnych turystycznych plecaków nie znaleźliśmy, sandałów dla Łukasza też nie, ale chociaż zjedliśmy sobie smaczne, taniutkie śniadanie i obejrzeliśmy świetne akwarium z rybkami.
Ale czas było się pożegnać z Chiang Mai i ruszyć do Chiang Rai, gdzie dotarliśmy ok. 18.30. Padało, ściemniało się, a my jak na złość nie mogliśmy znaleźć kwatery. Dwa pokoje oglądaliśmy, ale od czasu naszego pierwszego niefortunnego noclegu bardzo uważamy na miejsca i wolimy się nachodzić, by się znów nie naciąć. Spytaliśmy sympatycznych Brytyjczyków czy nie mogą nam polecić jakiegoś hotelu, który owszem okazał się być super, nowiutki, ale niestety… bez wolnych miejsc. To samo w dwóch kolejnych miejscach. Powoli mina nam rzedła, bo padało, byliśmy głodni, a ogólnie to miasteczko za duże nie jest. W końcu jednak wynajęliśmy całkiem przyzwoity pokoik.  W zasadzie jedynym ciekawszym wydarzeniem tego dnia było poznanie Niemca Johanessa, który jakąś godzinę później zagadnął nas na mieście gdy byliśmy na kolacji. Dopiero co przyjechał i też szukał noclegu. Zaprowadziliśmy go do naszej kwatery, a potem wspólnie poszliśmy na piwo. Ogólnie to był całkiem spoko, mówił świetnie po angielsku, ale trochę nam podpadł, gdy stwierdził, że był w Oświęcimiu i że było bardzo nudno. Takich rzeczy Niemiec Polakom mówić nie powinien …
Do domu dotarliśmy po 24. Trzeba było iść spać, bo jutro może czeka nas fajny dzień: wyprawa motocyklowa ;)

1 komentarz:

  1. Cześć Agatko!!
    To mój 3 komentarz do Twojego Fantastycznego bloga z wyprawy, jednak obawiam się ze piszę "w kosmoc" Ja ich nie widze na stronie:( no nic będę próbował do skutku!! Wspaniałe opisy, piekne zdjęcia i zabawne przygody. Fajnie się to czyta. Moze kiedyś będzie z tego książka??
    Buziaki i powodzenia!!!
    Krzysztof

    OdpowiedzUsuń