piątek, 17 września 2010

DZIEŃ 9., Dzień w podróży i … jesteśmy w Laosie


Luang Namthan, Zuela, 15.09.2010, godz. 23.30
I nadeszła pora na opuszczenie północnej Tajlandii. W sumie szkoda, bo ostatnia wycieczka pokazała nam jak bardzo piękna jest ta część Tajlandii … Ludzie w Chiang Mai i Chiang Rai też dużo sympatyczniejsi. Wczoraj w czasie naszej motocyklowej wyprawy machałam do mijanych dzieci i ludzi. Odpowiadali mi tym samym, dokładając szeroki uśmiech. To było strasznie miłe …
Ale my niestety też tak za dużo czasu nie mamy, więc musimy po prostu udać się w dalszą drogę. Z Chiang Rai wyrwaliśmy się ok. 12 w południe, wzięliśmy autobus do miasteczka przy granicy z Laosem. Podróż upływałaby całkiem miło, gdyby nie fakt, że nie mogłam nieść plecaka. Miałam tak spalone ramiona, że każde ich dotknięcie sprawiało ból – a co dopiero szorstki materiał ciężkiego plecaka … Ale kto powiedział, że życie jest bezbolesne …
W autobusie było kilku turystów, ale większość Tajlandczyków. Tak bym chciała sobie czasem z nimi porozmawiać – ale niestety ciągle ta bariera językowa ;( Autobus dowiózł nas do granicy Tajlandii i Laosu, którą to granicę stanowi Mekong (tym razem już prawdziwy Mekong !!!) i którą pokonuje się na łodziach. Jednym z najpopularniejszych sposobów zwiedzania Laosu jest właśnie 2,3-dniowy rejs statkiem wzdłuż Mekongu. Ponoć widoki są piękne, ale jednak nie zdecydowaliśmy się na tą opcję. Załatwianie wizy poszło sprawnie, a na granicy czekała nas miła niespodzianka. W przygranicznym sklepie ala Duty Free z 3 alkoholami na krzyż była …  nasza polska Żubrówka ;)))  Aż uśmiechy nam wystąpiły na buzie, ale i tak nie kupiliśmy ;) Polski akcent był bardzo miły, ale trzeba było ruszać dalej. Postanowiliśmy spróbować przebić się na północ Laosu. Ale do tego trzeba było znaleźć dworzec autobusowy, który okazał się być …5 km od miasteczka. To jest właśnie sposób budowania dworców w Laosie, z dala od miast. Ludzie spytani po drodze mówili nam, że ostatni autobus odjeżdża o 17, a była 16.30. Na szczęście udało nam się złapać tuk tuka i sprawnie dotrzeć na dworzec. O dziwo wszystko szło w tej dzisiejszej podróży zadziwiająco dobrze, my nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego stanu rzeczy – były bilety, był autobus, bez przeszkód pojechaliśmy dalej.
Laos jest przepiękny. Te widoki z autobusu – coś niesamowitego, zrobiło mi się tak „zielono”. Laos jest zdecydowanie biedniejszym i mniej rozwiniętym krajem niż Tajlandia, ma np. jedną główną drogę i ludzie którzy nie jechali do tej miejscowości co my,  a zmierzali na południe, musieli i tak jechać z nami zahaczając o północ. Stan tej jednej głównej drogi również pozostawia sporo do życzenia, więc podróż trwała długo. Ale mi to wcale nie przeszkadzało, bo póki było jasno mogliśmy podziwiać te cudne widoki. Maleńkie słomiane chatki na palach wśród zielonych pól i wzgórz. Ale i tak życie koncentrowało się w dużej mierze wzdłuż drogi… Ludzie mieli tam swoje bambusowe chatki mieszkalne na wysokich palach, mijaliśmy malutkie laotańskie dzieci bawiące się wzdłuż drogi. Niesamowicie mi się to wszystko podobało. Ale gdy zaszło słońce i zapadła ciemność ta przepiękna okolica stała się nagle przerażająca. Wyobraziłam sobie upragnioną przez Łukasza kilkudniową podróż motocyklem, że słońce zachodzi i my musimy nagle nocować w tej dżungli. Tym bardziej, że nasłuchaliśmy się, że gdzie jak gdzie, ale akurat tu w Laosie można złapać malarię, a służba zdrowia jest na bardzo niskim poziomie… Po prawie 4 godzinach takiej jazdy, po wijącej się, górskiej, niesamowicie stromej drodze dotarliśmy wreszcie do celu – miejscowości Luang Namtha. Było ciemno, dochodziła 21, ja umierałam z głodu, a dworzec okazał się być …10 km od centrum. Nie wiedzieliśmy w ogóle czy to dobry pomysł tu wysiadać, bo z wielu turystów i kilku Laosańczyków podróżujących tym autobusem, byliśmy jedynymi, którzy tu wysiadali. Ale znów szczęście nam sprzyjało… Jeden Laosańczyk który z nami jechał i znał trochę angielski wypytał miejscowych o tuk tuki, tamci zadzwonili ze swoich telefonów i mieliśmy mieć transport za jakieś 10 minut. W międzyczasie ja zamówiłam ryż smażony w dworcowym barze. Był pyszny, och, jaką radość sprawia głodnemu człowiekowi dobre jedzenie. No co jak co, ale na razie Laos robi fantastyczne wrażenie. Akurat gdy zdążyliśmy zjeść podjechała nasza taksówka, sympatyczny starszy pan. I choć sporo musieliśmy za nią zapłacić, to przecież pan jechał tu specjalnie dla nas, po ciemku. Poprosiliśmy o zawiezienie nas do Zueli – guesthouse’u, który był serdecznie polecany przez nasz przewodnik. (Borciu- przewodnik od Ciebie, Łukasz się z nim nie rozstaje, poświęca mu całe wieczory, aż robię się zazdrosna ;) ) Jak zobaczyliśmy ten budynek – to to było trochę jak sen, baliśmy się, że może nas nie będzie na niego stać, albo że będzie cały zajęty. Piękny stylowy budynek, drewniano-ceglany, jeden budynek z restauracją, drugi z pokojami dla turystów. Ślicznie zadbany ogród, no po prostu ideał. I co? Wolny pokój jest, a cena … najniższa jak do tej pory płaciliśmy za nocleg, ok. 25 zł. Jesteśmy w niebie, kochamy Laos !!! Pokój przestronny, stylowy, ceglano-drewniany, jak wszystko tutaj. Własna ładna łazienka. Do dyspozycji gości komputer z internetem i … bezprzewodowy internet ! Można było nadrobić zaległości. Restauracja piękna, menu bogate, ceny bardzo przystępne, a smażony ryż z jajkiem tak samo pyszny jak na dworcu. Lepiej trafić nie mogliśmy !!! Wielu turystów narzeka na Laos, twierdzi, że jest dużo gorszy od Tajlandii, nas na razie jednak spotykają w tym kraju same dobre rzeczy. A Zuela to po prostu mistrzostwo świata.
Ale jest jedna rzecz, która trochę przesłania nam tą radość – Łukasza boli głowa, brzuch, źle się czuje, mam nadzieję, że do jutra mu przejdzie …
Z okna autobusu ...
;))))))))))))))




1 komentarz:

  1. Pola zielone jak nasza Żubrówka - swojskie klimaty:)

    PS
    Opalanie na motocyklu jest przyczyną licznych oparzeń. Przed uzyciem zapoznaj się z ulotką:)

    Krzysztof

    OdpowiedzUsuń