środa, 8 września 2010

DZIEŃ 2., Bangkok - nareszcie jesteśmy w Azji ;)


08.09.2010, Bangkok, g.21:40 czasu lokalnego
No i udało się, jesteśmy w Bangkoku !!! Nie obyło się bez małych problemów po drodze, ale jesteśmy, siedzimy w klimatycznej restauracyjce, Łuki popija „Sex on the Beach”, a ja czekam na shake’a.
Podróż minęła w zasadzie bezproblemowo. Choć muszę się otwarcie przyznać, że chwilami umierałam ze strachu. Samolot – lekko starszy, olbrzymi, kilka razy wpadaliśmy w turbulencje a ja miałam przed oczami najczarniejsze wizje. Ale udało się, po 11 godzinach lotu, o 14:15 czasu lokalnego (w Europie jest pięć godzin do tyłu) wylądowaliśmy. Lotnisko zrobiło na nas duże, pozytywne wrażenie. To najładniejsze, najbardziej imponujące lotnisko jakie do tej pory widzieliśmy. Widać starania Tajlandczyków na każdym kroku – obrazy, żywe kwiaty, rośliny, czyściutko, mnóstwo obsługi. Widać że szanują turystów. Ustawiliśmy się w kolejce po naszą wizę. Okazało się, że panie wczoraj w Milano wcale nie przesadzały (a tak nam się wydawało), rzeczywiście żądali od nas okazania biletu powrotnego. Ale my już go na całe szczęście mieliśmy ;) Z wizą się udało, szczęśliwi poszliśmy po bagaż, a tam… bagażu brak. Staliśmy pod taśmą, gdzie znajdowały się ostatnie bagaże z naszego lotu, a naszego plecaka nie było ;( Ja już szczerze mówiąc pożegnałam się w myślach z zawartością, jak pech to pech! A tymczasem okazało się, że to tylko nadgorliwi pracownicy lotniska przenieśli nasz plecak na inne miejsce, gdy my czekaliśmy w kolejce po wizę. Po kilkunastu minutach go znaleźliśmy ;) I wtedy ja uświadomiłam sobie, że zostawiłam gdzieś aparat, ten nowy, kupiony specjalnie na tą wyprawę! W końcu jak nie plecak to aparat – bez strat się nie może obyć. A jednak ;) Łukasz po bohaterskiej walce z 3 strażnikami (bo próbował wrócić do okienka paszportowego od 2 strony) odzyskał moją zgubę. Pomyślałam sobie: teraz trzeba wziąć się w garść i zacząć używać głowy!
Po wyjściu z lotniska zawładnęło nami gorąco. Ciężkie, wilgotne powietrze nie omija żadnego fragmentu ciała, człowiek cały zaczyna się lepić. Ale słyszałam o tym już wcześniej, przygotowałam się psychicznie i całkiem nieźle, jak na razie, idzie mi znoszenie tej temperatury.
Wzięliśmy busa z lotniska do centrum, a konkretnie na ulicę Khaosan, która jest zagłębiem hosteli i guesthouse’ów. Po drodze oglądaliśmy to olbrzymie miasto, pełne kontrastów, które chwilami są szokujące. Olbrzymie drapacze chmur, imponujące drogi, wiadukty, budynki leżą w sąsiedztwie slumsów, rozpadających się chatek, dzieci biegających na boso i w łachmanach. Nie umiem powiedzieć jakie we mnie te widoki wzbudziły uczucia… Jeszcze nie.
 Po przybyciu na miejsce trochę się tego naszego lokum naszukaliśmy, jedne za drogie, drugie całe zajęte, jeszcze inne z pokojami bez okien. Ostatecznie wylądowaliśmy w małym motelu, który może zbyt luksusowy i piękny nie jest za to ma wszystko czego nam trzeba: pokoik z łóżkiem i oknem, mini-łazienkę i …działający wiatrak, który naprawdę daje trochę ochłody! Czas na podbój Bangkoku! Mieliśmy zamiar coś zjeść, ale ten upał, a w jeszcze większej mierze zapachy na razie ostudziły nasz apetyt. Namawiałam Łukasza na smażone koniki polne, larwy i skorpiony, ale jeszcze się nie zdecydował ;) Choć obiecał, że spróbuje, trzymam za słowo! Jedzenie można tu kupić na każdym kroku, jest bardzo tanie, ale … jak już pisałam – na razie nie jestem głodna ;) Zasmakowałam za to w mrożonych napojach, właśnie popijam 3. dzisiaj shake truskawkowo-bananowy. Pycha !!! I to tyle – muzyczka gra, a jutro czeka nas walka o moją chińską wizę ;)
   

1 komentarz:

  1. Mistrzostwo Swiata !!!
    faktycznie wyprawa zycia zaczela sie z niezlymi przygodami...
    oby wystarczylo budzetu na pokrycie innych niespodzianek :)
    jakby co dawajcie znaka - pomozemy :)

    zyczymy mega wyprawy
    bedziemy czytali pilnie Wasze przygody
    my tajlandie-kambodze i wietnam tylko troche odlozylismy...

    powodzenia

    nidawno poznane ziomki z warszawy :)

    OdpowiedzUsuń