środa, 13 października 2010

DZIEŃ 33., Wietnam: krwawy, ale piękny.













Halong Bay, 09.10.2010
Do Hanoi dotarliśmy o 3 nad ranem. Co to w ogóle za nienormalna godzina ? Przecież powinniśmy być kilka godzin później. Nasz kierowca nie należał do zbyt sympatycznych typów, więc zdziwiłam się, że pozwolił nam zostać jeszcze trochę w autobusie i sobie pospać. Przed 5. kazał nam jednak już sobie iść. Była 5. rano, jeszcze ciemno, co tu robić ? Czekać do rana i szukać jakiegoś hotelu ? To był plan Łukasza. Ale ja wpadłam na inny pomysł, tak czy siak mieliśmy zrobić jakąś tam słynną zatokę, 170 km od Hanoi, więc czemu, skoro jesteśmy na nogach tak wcześnie, co zapewne nieprędko się znowu wydarzy, nie wykorzystać tego i nie pojechać od razu do Zatoki. To był bardzo dobry pomysł, Łukasz chwalił mnie za niego pod niebiosa ;) Wzięliśmy taksówkę w postaci dwóch panów na skuterach i tak przemierzyliśmy miasto – bo oczywiście dworzec był dość daleko. I oczywiście jak to zwykle my, zdecydowaliśmy się na zły autobus. Zawsze jak mamy coś do wyboru (a mogliśmy poczekać 20 minut na normalny autobus), bierzemy tą najgorszą opcję.
Prywatny przewoźnik, w środku sami lokalersi, busik nawet ładny, ale to co się działo po drodze … Zaczęło się od jakiegoś dziwnego postoju. Łukasz twierdził, że kogoś potrąciliśmy, ale mi się nie wydaje. Natomiast w busie pojawili się (choć w sumie nie wiem, czy któryś z nich tam po prostu już prędzej nie siedział) dwaj panowie. Obaj nienagannie ubrani, białe koszule, teczuszki pod pachą. Jeden chudy i wysoki na oko ze 40 lat, drugi niski i bardziej krępy na oko z 55. Nie mam pojęcia o co poszło, ale zaczęli się bić. Na początku bardzo niewinnie, jeden drugiego popchnął, klepnął, chudy niskiemu wykręcił ucho, niczym małemu niegrzecznemu chłopcu. Potem dali sobie każdy po liściu i bileter ich jakimś cudem, choć łatwo nie było, rozdzielił. Siedzieli za daleko od siebie by się dalej mogli łoić, ale wysoki ciągle się rzucał – wykrzykiwał, syczał, a z jego oczu wprost eksplodowały iskry wściekłości.
Atmosfery i ich wzajemnie wrogiego nastawienia do siebie nie rozładowało nawet to, co mijaliśmy. Nagle samochód zwolnił, wszyscy  z zaciekawieniem podnieśli się z siedzeń i po busie przeszedł jęk przerażenia. Ja się, dzięki Bogu, nie podniosłam. Łukasz owszem. I pewnie nigdy nie zapomni tego co zobaczył. Dosłownie kilka sekund przed nami zdarzył się wypadek. Jakaś ciężarówka, czy tir uderzył w jadący sobie spokojnie poboczem skuter, na którym siedziały dwie kobiety. Jedna leżała w rowie trzymając się za głowę – żyła. Druga – ja nie będę pisać w jakim była stanie – ale nie miała tyle szczęścia co jej współpasażerka. Widok przerażający, Łukasz był wstrząśnięty, ja też posmutniałam. Co ta biedna kobiecina – nawet trudno powiedzieć czy to była młoda dziewczyna, czy dojrzała kobieta, zawiniła. Czy tym, że urodziła się w kraju, gdzie połowa kierowców to mordercy bez mózgu i wyobraźni? Widzieliśmy po prostu to, co tu się przy ich stylu jazdy, musi dziać co chwilę. To znaczy Łukasz widział i to go nawet poważnie skłoniło do refleksji czy podróż motorem przez Wietnam to najlepszy pomysł…
Dla naszych współpasażerów w autobusie musiał być to jednak widok bardzo powszedni. Po kilku minutach wszystko wróciło do normy – ludzie się śmiali, żartowali, jakby to co zobaczyli znaczyło tyle co nic. Nie skłoniło to również do większych refleksji nad sensem życia naszych dwóch fighterów, bo wykorzystali moment ogólnego zainteresowania tym co się dzieje na zewnątrz i ponownie do siebie doskoczyli. Albo inaczej, chudy się rzucił na niskiego. Tym razem już nie było tak miło i lekko. Zaczęli się regularnie naparzać, krew zaczęła tryskać, Łukasz widział nawet lecącego zęba. Autobus oczywiście stanął. Młodemu bileterowi, który próbował ich rozdzielić również się oberwało. W końcu udało się jakoś wyrzucić chudego z autobusu i zamknąć mu drzwi przed nosem. Walił w szybę wściekał się, ale był po drugiej stronie. Zdawało się, że wszystko się już nareszcie dobrze skończy. Ale nie, niski poczuł wyraźnie zew natury, nie wytrzymał i choć wielu próbowało go powstrzymać, również wysiadł. Nie wiem co się działo, bo odjechaliśmy. Podejrzewam jednak, że mogli być kolejnymi śmiertelnymi ofiarami dzisiejszego dnia ….
Po takim krwawym, brutalnym i okrutnym początku dnia wszystkiego nam się odechciało. Z ulgą dojechaliśmy na miejsce. Oczywiście bus, który zmierzał dalej nie pofatygował się, by nas wyrzucić w miasteczku, ale zostawił nas na środku autostrady. I znów musieliśmy skorzystać z usług taksówek-skuterów, choć tym razem już z duszą na ramieniu …
Mieliśmy na celu znalezienie łódki, która zabierze nas w rejs po zatoce. Ja za bardzo nie wiedziałam co to za zatoka – to Łukasz czyta przewodnik, ja tylko grzecznie stosuję się do jego pomysłów. Niestety jednak powietrze, podobnie jak w górach nie było zbyt przejrzyste i baliśmy się że z jakichkolwiek widoków nici.
Wstąpiliśmy na śniadanie do jednej z restauracji i tam właściciel zagadnął nas czy nie planujemy wybrać się w rejs. Planowaliśmy – co innego można bowiem robić w tym mieście. Przedstawił nam swoją ofertę, 75 dolarów od osoby za 3-dniowy (w zasadzie to 2 pełne dni, ale oni to szumnie nazywają 3-dniowym). Tym razem Łukasz nawet nie próbował się targować (trochę szkoda) Czuliśmy, że pewnie trochę się dajemy sfrajerować, ale cena z kosmosu to nie była, a statek odpływał za jakieś 40 minut, za dużo czasu do namysłu więc nie mieliśmy. Zdecydowaliśmy się więc zaszaleć i wybrać na taką wycieczkę.
Pierwszą osobą, którą poznaliśmy była sympatyczna dziewczyna z Alaski. Łukasz oczywiście nie omieszkał zejść z nią na temat ceny i okazało się, że ona zapłaciła za dokładnie to samo 60 dolarów. Byłam zła na Łukasza, bo po co w ogóle pytać – już tu jesteśmy to jesteśmy, nie ma co się więc dowiadywać i wkurzać na ile daliśmy się skroić. Tym bardziej, że statek ruszył i naszym oczom zaczęły się ukazywać coraz bardziej niesamowite widoki.
To było po prostu piękne. Jak z bajki. Ja kompletnie nie wiedziałam, gdzie jedziemy, nawet nie wiedziałam, że to miejsce jest tak znane i to co zobaczyłam po prostu mnie uderzyło. Z wody co chwila wystawały takie fantazyjne wyspy skalne porośnięte piękną zieloną roślinnością. Różnych kształtów i rozmiarów. Przybiliśmy do jednej z nich, gdzie była do zwiedzania jaskinia. Przepiękna. Najpiękniejsza jaskinia jaką do tej pory widziałam. Nie wiem czy to woda stworzyła te niesamowite rzeźby i wytwory skalne, ale było to naprawdę niezwykle. W niektórych miejscach podświetlone różnokolorowymi światłami (chwilami tchnęło leciutkim kiczem), choć i tak największe wrażenie robiły chyba wpadające w kilku miejscach promienie światła. Były takie namacalne … Atmosferę psuł tylko nasz szalony kapitan, który nas ciągle popędzał przekonując że dalej będzie „morrrr bjutiful”. Już wiedzieliśmy, że warto było wydać każde pieniądze, by to zobaczyć. A to był dopiero początek naszego rejsu.
Naszym oczom ukazywały się coraz to nowe wyspy, byliśmy w swego rodzaju labiryncie tych niesamowitych wytworów skalnych, tego cudu natury. Robiło to doprawdy ogromne wrażenie. Do tego słońce, lekki wiaterek na twarzach – byliśmy naprawdę szczęśliwi. Jedynym mankamentem było to, że Wietnamczycy zdążyli dość skutecznie zasyfić tą piękną wodę. Nie była ona krystalicznie przejrzysta, a gdzieniegdzie pływały śmieci. W ten sposób widzieliśmy nawet kuzyna Pipi, który dryfował sobie na środku toni wodnej na białym plastikowym pudełku od jedzenia na wynos. Prawdziwy krab-podróżnik, urzekł nas. Wykupiliśmy sobie dodatkowy 20-minutowy rejsik małą łódką, która zawiozła nas do swego rodzaju zamkniętych grot, dokąd można się było dostać przepływając przez niską skalną bramę.
Po kilku godzinach takiego rejsu szczęścia dotarliśmy do zatoki gdzie zarzuciliśmy kotwicę i gdzie mieliśmy nocować. Było super. Nadszedł też moment by pierwszy raz w ciągu naszej podróży wykąpać się w morzu. Łukasz skoczył z górnego pokładu naszej łajby, ja grzecznie po drabince. Było super przyjemnie, woda cieplutka, wokoło tyle piękna.
Obiad jedliśmy na łodzi, tego typu wycieczki są zawsze All inclusive – wszystkie posiłki masz w cenie. Po obiedzie siedzieliśmy z ludźmi za statku, strasznie sympatyczna ekipa. Było super. Była para z Anglii, para z Brazylii, z Japonii, Chin, Wietnamu, starsze małżeństwo z Niemiec i dziewczyny z: Alaski, Francji i Niemiec. Tematy oczywiście głównie podróżnicze co kto widział, gdzie się jeszcze wybiera. Ale naprawdę miło się gadało. Chyba najbardziej skumaliśmy się z parą z Anglii. Szczególnie przypadli chyba do gustu Łukaszowi, który pomógł Richardowi obalić butelkę rumu i ze stanu błogiego szczęścia przeszedł w stan wręcz euforycznego szczęścia. Elley i Richard mają bardzo zbliżony plan podróży do naszego, te same rejony i gdy my lecimy do Australii 16. Listopada, oni lecą 18. Bardzo więc możliwe, że jeszcze się z nimi gdzieś spotkamy. Możliwe tym bardziej, że zamieniliśmy się z nimi przewodnikami. Tak nas błagali o naszego footprinta, że im go tymczasowo oddaliśmy za lonely’a (nie gniewaj się Borciu, Łukasz po prostu czuł że nie może odmówić, szczególnie po tym jak wypił Richardowi pół butelki rumu)
Przed snem poszliśmy jeszcze na górny pokład pogapić się trochę w gwiazdy. Nawet trochę potańczyliśmy. Ech, było, jak to mówi nasz kapitan (a to jego ulubione sformułowanie o połowie odwiedzanych miejsc) „verrri romantik”.

Łukasz:
Jeżeli jesteście ciekawi jak wyglądałby ruch uliczny gdyby nie obowiązywały absolutnie żadne zasady to powinniście odwiedzić Wietnam. Powiem tylko, że o ile w mieście na dzień dobry może to być nawet trochę zabawne i ciekawe, to na dłuższą metę jest to sprawa naprawdę tragiczna, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Mnie przestało to bawić, gdy zobaczyłem kobietę, która została kilka sekund wcześniej rozjechana przez ciężarówkę. Oszczędzając opisu powiem tylko, że takich scen nie widuje się na filmach akcji.
Sprawa motocykla została przesądzona i powiem szczerze, że rezygnuję z tego bez specjalnego żalu. Bo to nie jest fajny kraj na takie akcje. I nie chodzi tu bynajmniej tylko o kwestię bezpieczeństwa.
Co do Halong Bay, to muszę przyznać, że powaliła mnie na kolana. Nawet jeżeli nie zobaczylibyśmy w tym kraju już nic ciekawego, to i tak warto było tu przyjechać tylko dla tego miejsca.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz