środa, 20 października 2010

DZIEŃ 41., Sajgon i umierający dziadek.

17.10.2010, Ho Chi Minh City

Dziś raniutko opuściliśmy Dalat i ruszyliśmy do ostatniego wietnamskiego miasta na naszej drodze – największego, najbogatszego – Ho Chi Minh City.
Nauczeni doświadczeniem postanowiliśmy od razu zamówić sobie bilet do Kambodży, co by tu przypadkiem nie utknąć jak w Hanoi. Na jutro wieczór, nocny autobus. A jutro zobaczymy sobie jeszcze słynną deltę Mekongu. Co prawda zachowaliśmy się trochę nie po naszemu, bo wykupiliśmy sobie po prostu 1-dniową wycieczkę w agencji – bo po pierwsze nie chce nam się myśleć za dużo, jeździć, szukać, kombinować, po drugie ta agencja jest sprawdzona, polecona i przewiozła nas bezpiecznie przez cały Wietnam, a po trzecie kosztuje to tylko 10 dolarów od łba – więc koszty niewielkie .. Jutro ruszamy więc na podbój Mekongu.
Mieliśmy już bilet, mieliśmy wycieczkę na jutro, pozostało tylko znaleźć kwaterkę. Znów poszło jak po maśle, daliśmy się nagonić jakiejś babiczce. Zaprowadziła nas do ukrytego w gąszczu uliczek malutkiego Guesthouse’u, z pokoikiem za 7 dolarów – bez rewelalcji, ale przyzwoity, nawet z Internetem. To w sumie chyba jak do tej pory najtańszy na naszej trasie, ale tylko dlatego, że my nigdy za długo nie szukamy i tak naprawdę w najtańsze opcje wcale nie celujemy… Jak się podróżuje długo to każdy dolar się liczy, my uznaliśmy, że nam to i tak za dużo nie zmieni. A czasem po prostu psychicznie czuję, że potrzebuję ładnego pokoju!
Ostatecznie do tej kwatery przekonał nas jednak … umierający dziadek. Zrobił przerażające, aczkolwiek bardzo dobre pierwsze wrażenie, bo przywołał miłe wspomnienia.
Kiedyś, lata temu, wyruszyliśmy ekipą na sylwestra do Zakopanego, oczywiście w ciemno. Było dość ciężko znaleźć tanią kwaterę. W końcu po długich poszukiwaniach pewien miły pan (fajny był, sama nie wiem czemu uzyskał u nas pseudonim „dziad”) zaoferował naszej siódemce pokoik. 1 mały pokoik, 3 łóżka, ale byliśmy szczęśliwi. Problem jednak stanowiła umierająca babcia na dole. Leżała sobie na łóżeczku zaraz przy wejściu, więc trzeba ją było mijać za każdym razem i wyglądała jakby zaraz miała wyzionąć ducha. To też odstraszyło niektórych z naszej ekipy, którzy chcieli dać jej w spokoju odejść na tamten świat.
Babcia jednak sylwestra przeżyła i założę się, że leży tam do dzisiaj. Pobyt u „Dziada” był super, więc leżący tu umierający dziadek to zdecydowanie dobry znak. Zresztą dziadek okazał się wcale nie aż taki umierający. Najpierw widziałam jak trzęsącą się ręką chowa pieniądze. Chowa – w gacie (musimy pamiętać, żeby dać tu odliczoną kwotę za pokój), a potem wieczorem widzieliśmy jak przelicza swoje skarby. Bawił się zwitkami banknotów, jak małe dziecko bawi się klockami. Na jego twarzy był błogi uśmiech. Mam wrażenie, że tak szybko to on tych pieniędzy na tym świecie na pewno nie zostawi …
Po zakwaterowaniu ruszyliśmy na miasto. Miasto, jak miasto – duże, nowoczesne, bogate, z mnóstwem kawiarni i pubów. Trochę bardziej się tu dało odetchnąć niż w Hanoi. Ale mimo wszystko – to duże miasto, więc trzeba stąd uciekać. Bo my dużym miastom zdecydowanie mówimy: NIE.

Łukasz:

Nasza wietnamska odyseja zbliża się ku końcowi, i to wielkimi krokami. Nasz ostatni duży przystanek to Sajgon, ostatni przyczółek broniący się przed „rewolucjonistami” i najmniej czerwony punkt na mapie kraju. I chyba to, że komuniści przemianowali go na Ho Chi Minh potwierdza tylko, że czuli się tu troszkę niepewnie. Różnic mentalnych w głowach nie sprawdzałem, ale samo miasto to inna liga niż Hanoi. Nowoczesne drapacze chmur, wielkie, kolorowe neony tworzą obraz nowoczesnej aglomeracji na światowym poziomie.
Stuletni dziadek przeliczający non stop kasę, nie mający dość sił by wstać z łóżka, ale chowający drapieżnie zwoje banknotów w swoje przepastne gacie jest zapewne jeszcze zdolny zabić potencjalnego śmiałka, który odważyłby się naruszyć jego piżamowy sejf. Widok tak zabawny, jak i skłaniający do refleksji…
Na jutro wykupiliśmy wycieczkę po tych słynnych zakamarkach mekondzkich. I znowu lekki kac moralny, że zorganizowana wycieczka to nie ten klimat i takie tam. No ale łódki raczej nie kupimy więc w takich miejscach i tak jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę miejscowych przewodników. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz