niedziela, 31 października 2010

DZIEŃ 50., Show w szkole i akcji ciąg dalszy

Saiva, 26.10.2010

Dziś rano zostaliśmy brutalnie zbudzeni okrzykami: Szybko, jedziemy do
szkoły rozdawać zeszyty i długopisy. Samnang o tym wczoraj wspominał, ale
zapomniał dodać o której i że my też mamy wziąć w tym udział.

Wspominał przy okazji tego, że chciał byśmy się z nim złożyli na 750
zeszytów i długopisów dla dzieci ze szkoły podstawowej, z którą
współpracuje. Nie wiedzieliśmy co powiedzieć, bo przecież nie chcieliśmy go
wspomagać finansowo, poza tym wpadliśmy na pomysł jak spożytkować nasze
fundusze. Wzięliśmy go więc na przeczekanie, nie mówiąc ani tak ani nie.
Pomysł był na pewno bardzo zacny, ale to wszystko jakoś tak nie do końca
wyglądało tak, jak powinno.
Mike i Marcel, bo dziewczyny poszły do miasta na śniadanie, stwierdzili że
na żadne show do szkoły nie jadą, ale jakoś szybko dali się przekonać. My
też więc się zabraliśmy, chyba bardziej z ciekawości.
Na miejscu okazało się, że jest prasa, telewizja. Samnang nagłośnił sprawę
rozdawania 750 zeszytów i ołówków, wartości kilkudziesięciu dolarów. Byłabym
zapomniała - dawał jeszcze po 5 dolarów każdemu nauczycielowi, dziwnym
trafem w banknotach 20-groszowych. Każdy nauczyciel dostał więc gruby zwitek
banknotów, który doskonale prezentował się przed kamerami.

Chodziliśmy tak od klasy do klasy i rozdawaliśmy zeszyty i długopisy. Potem
była konferencja prasowa. Nas, białych, reprezentował doktor Joseph (który
wciąż pozostaje wielką zagadką), pięknie opowiadał do kamery o potrzebach
miejscowych dzieci, wspominał o dziewczynkach wykorzystywanych seksualnie.
Całe szczęście, że mnie nikt nie pytał o zdanie, bo nie wiem czy bym
wytrzymała . Z tego wszystkiego miało też powstać DVD, materiał promocyjny
dla Samnanga .

To wszystko było tak medialne, że aż nam się zrobiło niedobrze. A największe
zdziwienie i niechęć wzbudzili w nas Mike i Marcel. Nie dali Samnangowi
grosza, prawie nic dzieciom nie kupili, obgadywali Samnaga ile wlezie, a
teraz widać doskonale się bawili w rolach cudownie hojnych białasów i
nakręcali show.
My staliśmy z boku i chwilami ciężko mi było w to wszystko uwierzyć. Nie
wiedziałam, czy to tylko ja nie odrobiłam zadania domowego i nie nauczyłam
się na pamięć mojej roli ? Czy dzieci miały nam przez godzinę dziękować i
odprawiać modły za głupi zeszyt i długopis ???

Nie wiem co siedzi w głowie Samnaga. Ale to mi wyglądało na kampanię
wyborczą. To wesele ostatnio - zaczęło do nas docierać, że może ona nie
zabrał nas na to wesele dla nas, ale dla siebie ? Dziesiątki ludzi zobaczyli
go przecież z jego białymi przyjaciółmi. A kolor naszej skóry i zawartość
portfela (albo raczej ich domysły o tej zawartości) jednak wciąż robią tu na
ludziach wrażenie. Dzisiaj to samo: 750 dzieci wróci do swych domów i powie
rodzicom, że był taki miły pan Samnang z bandą jeszcze bardziej miłych
białych i dali im zeszyty i ołówki. Zupełnie za darmo ! Pewnie większość z
nich zagłosowałaby na niego w następnych wyborach.

A wiem, że Samnang współpracuje z wieloma szkołami w całej prowincji i
wszędzie co kilka miesięcy robi takie akcje.

Oczywiście możliwe jest, że jednak robi to po prostu z dobroci serca. A ten
dzisiejszy szum medialny to po to, by nadać rozgłosu akcji i zdobyć więcej
funduszy dla dzieci. Jest to bardzo możliwe - ja jednak nie podejmę się
oceny.

My mieliśmy już nasz własny pomysł i nie musieliśmy zdawać się na Samnanga
;) Wczorajszy dzień spodobał nam się tak bardzo, że postanowiliśmy nie
wyjeżdżać jeszcze dzisiaj i zrobić poprawkę wczorajszej akcji. Zostały nam
przecież zeszyty, ołówki i mydła. Poza tym tak jak napisałam: dawanie
sprawia tyle radości .

I znów spędziliśmy kilka godzin włócząc się po miasteczku w poszukiwaniu
najtańszych produktów... Dokupiliśmy 100 zeszytów, długopisów i mydeł, a
dodatkowo jeszcze ponad 200 mleczek sojowych w kartoniku. Nauczeni na
błędach, wiedzieliśmy jak to zrobić żeby w miarę sprawnie poszło. Nim
pojechaliśmy na teren pagody zapakowaliśmy wszystko, jeszcze w sierocińcu.
Dzieci jak zwykle nam pomagały, one są niesamowite. Pół godzinki takiej
wspólnej, kolektywnej pracy i mieliśmy gotowych 200 paczuszek, a w każdej:
zeszyt, ołówek, mydło, mleko. Wielką bandą ruszyliśmy do pagody, dzieci na
rowerach, niektóre pieszo, my z nauczycielami na skuterach. Paczuszki były w
6 wielkich worach, przewiozły to tak naprawdę głównie dzieci na rowerach.

Dzisiaj już wszystko przebiegło bezproblemowo, staliśmy się prawie
"profesjonalistami" ;) Stanęliśmy w bramie, wystarczyło 10 minut by kolejka
była dłuuuuga i nie mogliśmy czekać dłużej, bo stałaby się za długa.
Dziesiątki, a właściwie setki dzieci, podchodziły jedno po drugim. Niektóre
malutkie, że ledwo dawały radę chodzić, inne starsze. Były dzieci w
łachmanach, było trochę golasków. Jedne dziękowały z wdzięcznością, inne o
tym zapominały. Nie wdzięczności jednak oczekiwaliśmy, ale uśmiechu na ich
buźkach. Wymuszonych podziękowań nasłuchałam się dzisiaj dość w szkole.

Niestety, w pewnym momencie zorientowaliśmy się, że paczek jednak nie
starczy. Ostatnie 80 dzieci dostało więc po jednej rzeczy: albo mydło, albo
zeszyt z ołówkiem, a dla najmłodszych mleczko.
Ale znów się udało: nikt nie odszedł z pustymi rękami ;) A poszło nam to
zadziwiająco szybko i sprawnie. Pół godzinki i było po akcji. Jak szybki się
pojawiliśmy tak szybko wsiedliśmy na skutery i odjechaliśmy. Szczęśliwi i
zadowoleni. To było piękne pożegnanie z miejscowymi mieszkańcami .

Łukasz:

Dzisiejszy poranny show medialny kojarzył mi się z jakąś kampanią wyborczą.
Samnang kupił zeszycików za kilkadziesiąt dolców zawezwał wszelkie
kambodżańskie media i zrobił z siebie matkę Teresę a cała akcja to pewnie
wydarzenie dnia w całym kraju. Zatrudnił jeszcze swoje białe małpiszony do
rozdawania i uśmiechania się do kamer. My staraliśmy się stać na uboczu i
nie tańczyć przed kamerami jak nam zagra, ale nasi znajomi tak się
zachłysnęli swoją rolą szlachetnych darczyńców (de facto nie dali nawet
dolara),że zaskoczyli chyba nawet Samnanga.

Ogólnie była to żenada straszna i wszystko opierało się na ładnym pozowaniu
do kamer. A my mieliśmy być tu gwiazdami. Z jakiego kraju jesteś? Germany,
pada odpowiedź i setki dzieciaków klaszczą i piszczą jak gdyby Marsel
powiedział, że dziś nie będzie lekcji. To nie było rozdawanie zeszytów tylko
kręcenie reklamy. Tylko nie do końca wiem czego (kogo).

W dodatku obecność całego tego doktorka dodaje wszystkiemu zupełnie
odjechany klimat. Ten facet i jego konszachty z Samnangiem to kolejny
potężny znak zapytania. Wyobraźcie sobie, że mieszkacie w totalnie zapadłej
Kambodżańskiej dziurze i na materacyku obok zadomawia się japoński doktor,
który wygląda mniej japońsko niż ja. Opowiada o tym, że jest
przedstawicielem Billa Gatesa i ONZ na Azję (powiem szczerze, że gdy to
mówił przed kamerami byłem pewny, że zaraz powie, że jest przedstawicielem
kosmitów na Układ Słoneczny) i jutro w Phnom Penh ma spotkanie z Tomem
Hanksem, bo ten akurat jest w Kambodży. Nie podejmuję się jakiejkolwiek
oceny tego gościa, po prostu kładzie mnie na łopatki. Ale kambodżańscy
dziennikarze byli bardzo podjarani. Facet jest mistrzem w kreowaniu swojego
wizerunku i manipulowaniu ludźmi.

A wieczorem odbyła się nasza kolejna eskapada do bambusowych slumsów. Bez
błysku fleszy i rozglądania się za kamerami, ale za to dość skutecznie i
sprawnie zmieniło właścicieli trochę makulatury i mleka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz