piątek, 15 października 2010

DZIEŃ 36., Zabić czas.


Hanoi, 12.10.2010

Dziś rano spakowaliśmy nasze manatki i wymeldowaliśmy się z pokoju. Zostawiliśmy jednak nasze plecaki na przechowanie, a sami udaliśmy się w kilka miejsc. Jako pierwsze chcieliśmy zarezerwować sobie autobus na wieczór. Tym razem zdecydowaliśmy się na agencję polecaną nam przez naszego znajomego z Niemiec. Chyba musi być całkiem niezła, bo każde jedno pseudo-biuro turystyczne w mieście się pod nich podszywa. W Wietnamie nie istnieje coś takiego jak znak towarowy, czy firmowy, więc miasto roi się od podrobionych Sinh Cafe. My na szczęście mieliśmy adres z Internetu i bez większych problemów dotarliśmy we właściwe miejsce. Tam jednak czekało nas niemiłe rozczarowanie, bo nocny autobus na dziś jest już cały pełny i możemy jechać dopiero jutro. Miny nam zrzedły, próbowaliśmy jeszcze pytać o pociągi, ale ostatecznie zdecydowaliśmy, że no dobra – pojedziemy jutro… Było po 12, jeszcze nie tak późno, może więc uda nam się wypożyczyć Mińsk i pojeździć trochę po okolicy ?  Ale fart nam nie sprzyjał, bo w żadnym z miejsc w których byliśmy nie mieli wolnego motoru. Poza tym by dokądkolwiek się stąd wyrwać, trzeba przez dłuższy czas jechać główną drogą. Łukasz więc też specjalnie się do tego pomysłu nie palił… Postanowiliśmy więc zostać w mieście i chociaż znaleźć jakieś fajne ubrania North Face’a. Jak nie tu to gdzie ? ;) Wróciliśmy więc do hotelu, a tam okazało się, że nie ma już wolnych pokoi na dziś. Co za pech. Ale wzięli nas do drugiego hotelu ich firmy, całkiem niedaleko, który choć w porządku to jednak aż tak fajny nie był …
Posiedzieliśmy chwilkę na necie szukając na forach cynków, gdzie szukać oryginałów. I choć ludzie są podzieleni, zaczęło do nas powoli docierać to co świtało nam w głowach już dawno: oryginałów w Wietnamie nie kupisz! A jak kupisz to reimportowane i droższe niż u nas. Nasz spacer po mieście i sklepy, o których niektórzy internauci piszą, że mają oryginały, tylko nas w tym utwierdziły.
Zaczęliśmy mieć dość tego miasta. Oj jak bardzo dość. Ja jestem osobnikiem o bardzo małej tolerancji cieplnej i to gorące duszne, lepkie powietrze Hoi An bardzo źle wpływało na moje samopoczucie. Pierwszy raz podczas naszej podróży mieliśmy nietajne poczucie, że trzeba jakoś zabić czas. W sumie nie tylko my, bo chwilę później spotkaliśmy poznanych na Cat Ba sympatycznych Australijczyków. Robili dokładnie to samo – zniesmaczeni Hanoi, próbowali zabić czas. Oni jednak mieli tego czasu sporo więcej, bo aż 3 dni do odlotu ich samolotu… Przyłączyliśmy się więc do nich i poszliśmy sobie wspólnie pomarudzić przy piwku w okrutnie drogiej restauracji (piwo prawie 3 dolary!) za to z widokiem na miasto. Przy okazji pogadaliśmy sobie głośno o tym, co tak nam świtało gdzieś w podświadomości, a co baliśmy się wypowiedzieć na głos: Wietnam wcale taki fajny nie jest. My to za dużego doświadczenia nie mamy, ale Jolley i Stewart wracali właśnie z podróży dookoła świata, więc jakieś tam porównanie mieli.
Dotarło do nas jedno: nie ma to tamto, trzeba ten Wietnam dość szybko opuścić.
Zawinęliśmy się do pokoju i tam poszliśmy szybko spać. Trochę przybici tym Hanoi, a co …

Łukasz:
Moim bardzo subiektywnym zdaniem, to najsłabszym ogniwem Wietnamu są Wietnamczycy. Może mamy niewiarygodnego pecha, ale praktycznie wszyscy, którzy pojawiają się na naszej drodze traktują nas jakie potencjalne ofiary do nacięcia na parę dolców. Cała ich turystyka opiera się na cudownych miejscach, które stworzyła natura i których jeszcze nie udało im się całkowicie zniszczyć, sami zaś nie robią nic, by być krajem atrakcyjnym dla turysty. Hanoi jest mniej ciekawe turystycznie niż Szczecin, w tym mieście po prostu nic nie ma. No, ale to tylko moje zdanie, no i mam nadzieję, że na południu, w części kraju o mniej czerwonym backgroundzie ludzie i miejsca będą fajniejsze.
Wśród ludzi odwiedzających Wietnam powstała wręcz mityczna już legenda o firmowych ciuchach jakie można tu kupić za śmieszne pieniądze, a fora internetowe roją się od  namiarów na super miejscówki na zakupy. Poświęciłem trochę czasu na całe to zagadnienie i powiem tylko krótko i treściwie: głupich nie sieją. Nie wykluczam, że gdzieś w tym kraju takie produkty może są, ale dotarcie do takiego źródła dla człowieka z zagranicy jest raczej niemożliwe a wszystko co oferują białym to lepsze i gorsze podróby, które dobrze schodzą, gdyż każdy kto to kupił zarzeka się, że to oryginał i napędza koniunkturę. No, ale to tylko moje skromne zdanie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz