wtorek, 26 października 2010

DZIEŃ 49., Akcja ryż

Saiva, 25.10.2010

Dziś rano zdecydowaliśmy, że pora opuścić to miejsce. Z bólem serca, ale tak
chyba trzeba zrobić, bo wszystko staje się zbyt psychodeliczne - to
wczorajsze wesele, to że wydaje nam się co nam się wydaje .

Ale nim to nastąpi trzeba zrobić to, co sobie zaplanowaliśmy . Od rana więc
chodziliśmy po wiosce, targowaliśmy się, szukaliśmy najlepszych produktów i
ostatecznie kupiliśmy 4 wory ryżu (200kg), 100 mydeł, 100 zeszytów i
ołówków, ponad 100 bananów i 20 proszków do prania. Chcieliśmy rozdać to
biednym dzieciom z wioski.
Poprosiliśmy o pomoc nauczycieli-wolontariuszy od nas no i oczywiście
naszych małych przyjaciół, których pomoc tak naprawdę okazała się
nieoceniona. Pojechaliśmy na miejsce-wybraliśmy pagodę, to miejsce budowy,
gdzie na sobotnim spacerze zobaczyliśmy tyle miejscowych dzieci.

Nie da się tego wszystkiego opisać, to było istne szaleństwo. Pamiętam
obrazy, zupełnie jakbym oglądała to wszystko na filmie, a nie sama
przeżywała: wory ryżu, z których po jednym garnuszku przesypywaliśmy do
małych reklamówek. Nie wiem ile mogło go być - pół kilo, najwyżej kilogram,
napełnialiśmy woreczki jak szaleni. Rzędy dzieci ustawionych w kolejce po
ryż, ich matek, które je do tej kolejki wpychały. Płacz i wrzaski
najmłodszych dzieci przeplatały się z radosnym śmiechem i oczekiwaniem.
Wszystko się chwilami wymykało spod kontroli. Niektóre dzieci przychodziły
po 2 razy, wpychały się w kolejkę, inne grzecznie czekały. Do tego
wszystkiego zaszło słońce i zrobiło się zupełnie ciemno. W końcu jakoś
wypracowaliśmy system, jeden rząd, te dzieci które dostały miały wychodzić
przez bramę i iść do domu. Tak się nie zawsze działo, ale tym razem szło w
miarę sprawnie. I tylko modlenie się by ryżu starczyło dla wszystkich.

Zabrakło niewiele, tylko dla 11 dzieci! One dostały zamiast tego po mydełku
i zeszycie. Przez te 2 godziny chyba najcięższej pracy, jaką w życiu
wykonywałam, zebrało się w nas tyle emocji. Byliśmy wykończeni, ale tak
naładowani niesamowitą, pozytywną energią. Nie wiem jak mam to opisać - ale
było to piękne uczucie. W ogóle, jeśli mam być szczera to takie typu akcje
to swego rodzaju egoizm, dają bowiem człowiekowi tyle radości, że aż nie
wiem kto tak naprawdę zyskuje bardziej .

Zresztą nie tylko my byliśmy szczęśliwi, jeden z nauczycieli-wolontariuszy
stwierdził, że był to jeden z najpiękniejszych dni w jego życiu. Jak widział
tych ludzi takich szczęśliwych jak odchodzili ze swoim woreczkiem ryżu . I
nasze dzieciaczki z sierocińca były takie dumne, takie przejęte rolą, tak
bardzo nam pomagały.

Wróciliśmy do sierocińca wypompowani, zeszyty, ołówki, mydła proszki do
prania wróciły z nami - nie sposób było je dzisiaj w miarę sprawiedliwie
rozdać. W sierocińcu daliśmy naszym dzieciom po zestawie: zeszyt, ołówek,
mydło i proszek. Największą radość sprawiło im mydło - kostka zwykłego mydła
- prawie skakały pod sufit ze szczęścia.

W ramach podziękowania zabraliśmy nauczycieli-wolontariuszy na piwo do
naszej restauracji. Mimo że od śniadania nic nie jedliśmy, żadne z nas nie
mogło nic przełknąć. Za dużo emocji. Ale piwko wszyscy sobie wypiliśmy ;)
W ogóle mieliśmy wieczór barowy, bo potem poszliśmy jeszcze na pożegnalny
wieczór Hanny, Katt, Mike'a i Marcela, bo oni już jutro wyjeżdżają.
Początkowo też chcieliśmy tak zrobić, ale zostaniemy jeszcze jeden dzień
dłużej - mamy jeszcze trochę rzeczy do rozdania! Nawet miło się z nimi w ten
ostatni wieczór rozmawiało. Oczywiście przez większość czasu rozmowa
dotyczyła Samnanga, Josepha i naszego zdania na temat tego wszystkiego . Ale
tego było za dużo, by o tym pisać ;)
Ech, po tym wszystkim dobrze było w końcu zasnąć na naszym materacyku, w
otoczeniu szczurów, myszy, pcheł i komarów.

Łukasz:

Ironia losu sprawiła, że dzisiejszego dnia najczarniejszy z czarnych
charakterów stał się Świętym Mikołajem. Tak tak niedowiarki, Łukaszek na
poważnie zabrał się za charity. I nie jakieś tam ściemy, tylko wersja hard,
czyli desant w kambodżańskie slumsy ze stertą żarcia. No, ale po kolei.

Jako, że jedynym środkiem transportu są tu skutery, musieliśmy wszystko
transportować na raty. Dziwnym trafem ustalone zostało, że na rewir najpierw
zawiezie się Łukasza z pierwszą porcją ryżu a potem po kolei będzie się
dowozić kolejne worki. Świetny plan, nikt tylko nie przewidział małego
szczegółu. Biały facet z wielkimi worami ryżu wzbudza w tej dzielnicy spore
zainteresowanie. Tym bardziej, że po tych ludziach naprawdę widać, że są
niedożywieni. W ciągu pięciu minut było wokół mnie jakieś sto osób i jakoś
tak ciężko mi było im wytłumaczyć, że z tym ryżykiem to spokojnie, mamy czas
i w ogóle to go wam nie dam bo to tylko dla dzieci. Ujmując to fachowo, nie
byłem pewny, czy to wszystko nie zamieni się za chwilę w brutalne wyrywnie
sobie łupów i smaczną kolacyjkę z mięsną wkładką w mojej osobie. Udało mi
się przetarabanić kawałek na teren pagody, uznałem, że w świętym miejscu
będą może trochę bardziej potulni i chyba miałem rację. Z czasem zjechała
się reszta gawiedzi i jakoś to poszło.

Ja oczywiście zostałem Złym Świętym Mikołajem, czyli próbowałem opanować
tłum wdzierający się od "zaplecza" i spryciarzy wchodzących bez kolejki. W
związku z tym, zostałem najbardziej polubiony przez miejscową ludność i
usłyszałem wiele ciepłych słów uznania i wdzięczności, dzięki którym to
człowiek podobno czuje, że to wszystko ma sens.
Powiem nieskromnie, że misja "ryżowe żniwa" zakończyła się fenomenalnym
sukcesem. Nie zdziwię się, jak będą w tej wiosce obchodzić jej kolejne
rocznice, bo dla tych ludzi to była naprawdę duża rzecz. Przewinęła się
ogromna ilość ludzi i czuło się niezwykłość chwili.

Muszę też uczciwie przyznać, że jak do tej pory zachowanie miejscowych jest
bardzo spoko. Biorąc pod uwagę ich warunki bytowe i położenie życiowe, to
wręcz przykładne. Nasłuchałem się tych historii o linczach na turystach,
które miały w Kambodży miejsce. W dodatku zupełnie nienękani przez wymiar
sprawiedliwości byli Czerwoni Khmerzy wciąż chodzą po ulicach. To ludzie,
którzy mają na rękach krew i ponoć wciąż potrafią "pokazać rogi", a dla
wielu z nich tutaj temat wojny nie jest w cale zamknięty. Tymczasem, jak do
tej pory, te gadki z turystycznych przewodników zupełnie się nie
potwierdzają. Kambodża to kraj zarąbiastych ludzi!

7 komentarzy:

  1. About half one million folks a 카지노사이트 12 months visit Casino 2000 for gambling, eating, shows, lodging, or conferences

    OdpowiedzUsuń
  2. Some corporations reward staff on the spot for achievements that deserve particular recognition, as shown 우리카지노 by the spike on the proper

    OdpowiedzUsuń
  3. At the danger of giving too much away, it’s suffice to say that this initiative is way bigger than the rest we’ve done because the launch 카지노사이트 of Wildz

    OdpowiedzUsuń
  4. Find out how to play or enhance your 카지노사이트 skills and uncover everything you need to wager and win on the most well-liked on-line casino games

    OdpowiedzUsuń
  5. Every Indian on-line 우리카지노 casino goes via the identical process, and we assure you that every one our casino reviews are based on the identical standards, and are fully fair

    OdpowiedzUsuń
  6. You are often eligible for an online on line casino free signup 우리카지노 bonus no deposit required as a new participant in a on line casino

    OdpowiedzUsuń