środa, 17 sierpnia 2011

DZIEŃ 15., Łukasz przejmuje inicjatywę.

Mpanshya, 13.08.2011, sobota
Łukasz:
Nadszedł długo wyczekiwany weekend. To jeden z tych jakże nielicznych momentów, gdy przejmuję inicjatywę i wpadam na jakieś konstruktywne pomysły, oczywiście skierowane w sposób czysto egoistyczny na swe własne przyjemności. No, ale do rzeczy…
W sobotę musieliśmy trochę dojść do siebie i w ogóle wcześniej nie było nawet za bardzo czasu na rozkminy więc dzień upłynął dość stacjonarnie. Wykorzystaliśmy go na konkretną integrację z naszymi ulubieńcami- księdzem Maćkiem i Michałem. Oprócz jak zwykle bardzo wzniosłych rozmów na górnolotne tematy rozegraliśmy też krótki meczyk w kosza, który to w wyniku podstępnych i nikczemnych działań ks. Macieja przegrałem L
No, ale do rzeczy. Postanowiłem zrobić sobie i mej najukochańszej żonie krótką przerwę w ratowaniu świata (to prawda- szybko dopadła mnie zadyszka). Jutro z samego rana wyruszamy do zachwalanego parku narodowego na lekko spóźniony i przedłużony weekend.  Park nazywa się South Luangwa czy coś w ten deseń i jest bardzo dziki i bardzo fajny. A jest on taki między innymi dla tego, że nie wszystkim chce się aż tam jechać. No ale mi (to znaczy nam) się chce.  Biorąc pod uwagę, że musimy stawić się z powrotem na posterunku już w środę, praktycznie połowa czasu to będą dojazdy. Ale co tam, swoje chyba zobaczymy. Jeżeli nie zeżrą nas lwy i nie zagryzą komary to Wy, nasi szanowni i jakże liczni czytelnicy, dowiecie się pierwsi, jak tam jest. Założę się, że już umieracie z niecierpliwości…

1 komentarz:

  1. zatem umieram niecierpliwie :) ale po tej notce czuję ten zapał Agaty do wyjazdu do tego South Luangwa :D Wodzu Prowadź! howgh!

    OdpowiedzUsuń