piątek, 26 sierpnia 2011

DZIEŃ 26., Rozstania nadszedł już czas.



Mpanshya, 24.08.2011, środa

No i nastał ten smutny dzień. Ostatni dzień Łukasza w Mpanshyi… Już od rana tak mi jakoś było nieswojo.
Łukasz oczywiście wszedł na rower i popędził do Rufunsy. A ja miałam strasznie miły poranek. Do hospicjum przyszła pewna urocza dziewczynka z naszego programu, którą poznałam już 2 lata temu i pokochałam od pierwszego wejrzenia. Mały radosny promyczek słońca. Przyszła odebrać dwie wielkie paczki od swoich rodziców adopcyjnych z Polski. Patrzeć na jej radość, zdziwienie, słyszeć jej okrzyki radości, przeglądać zawartość wielkich paczuch to była naprawdę olbrzymia radość. Dla niej, jej mamy, ale również dla mnie, która mogłam być świadkiem tego wszystkiego!
 Po tym wyjątkowym spotkaniu  postanowiłam dołączyć do Łukasza w Rufunsie, wiedziałam, że przydadzą im się ręce do pracy, Zosii i Sylwii zleciłam moje zadanie odwiedzenia dzieci i jeden z kierowców Sióstr zawiózł mnie do Rufunsy.
Na miejscu zastałam Łukasza i Dziadka, który wiernie i wytrwale wspomaga Łukasza. Dziadek jest naprawdę wyjątkową osobistością i będzie jedną z barwniejszych i najlepiej zapamiętanych osób z tego wyjazdu…  Zresztą kto wie, może rzeczywiście zostanie Łukasza pen friendem?
Strasznie się cieszę, że tam pojechałam, bo naprawdę było co robić. Łukasz wziął sprawę na tyle poważnie, że zamiast się skupić na szybkim dokończeniu roboty, to szpiegował i Dziadka i mnie i wytykał nam każde złe pociągnięcie pędzla, milimetrowe przekroczenie linii. Perfekcjonista. Razem z Dziadkiem stwierdziliśmy, że doskonale nadaje się na dyrektora. Ba, stwierdziliśmy nawet, że może dalibyśmy radę go przeforsować na prezydenta w następnych wyborach w Zambii?
Mimo tych małych niezgodności udało nam się skończyć, to co było zaplanowane. Wszyscy byliśmy zadowoleni, Dziadek również. I tak się rozochocił, że stwierdził, że dzieło Łukasz trzeba pociągnąć do końca, a Łukasz nam będzie dowodził telepatycznie. Pomyślałam, że namówię Zosię i Sylwię, będziemy miały męskie wsparcie w postaci Dziadka i będziemy walczyć dalej, ale to już w przyszłym tygodniu…
W Mpanshyi czekał na nas pożegnalny wieczór Łukasza. Maggie przygotowała wspaniałe ognisko, były kiełbaski, sałatka owocowa i grecka (a to prawdziwy rarytas tu w Zambii, ksiądz Michał zatroszczył się o składniki). Ale nostalgia wkradła się i wyczuwało się, że to już ostatni taki wieczór. Pół biedy, żebym to ja wyjeżdżała, ale zabraknie naszej „duszy towarzystwa”. Łukasz czuł się tu jak ryba w wodzie, brylował w towarzystwie i po jego ciętych ripostach i komentarzach tłum szalał… Dumna jestem z tego mojego błyskotliwego męża…
A teraz go tu ze mną nie będzie ;((
 
Łukasz:

No i stało się. Nie da już rady dłużej samego siebie oszukiwać. Czas wracać na chatę (cokolwiek to w moim wypadku ma oznaczać). Czas przeleciał jak szalony i właśnie jest moja ostatnia noc w Mpanszy. Z tej okazji wypadałoby zamieścić jakieś łzawe i ambitne podsumowanie, co by Agata się mnie nie czepiała. Ale co mi tam, widmo cichych dni w obliczu miesięcznej rozłąki (chyba, że w ogóle już tu zostanie) nie jest jakieś specjalnie przerażające więc mogę to olać.
Pomijając już nawet mój potężny wkład w ratowanie świata i ludzkości muszę mój mpanszański turnusik podsumować w pełni pozytywnie. A to za sprawą ludzi jakich mogłem tu spotkać. W całej Zambii jest dość mocna polska ekipa misjonarsko-zakonno-światoraująca (gdzie nas nie ma?), ale Mpansia to już właściwie takie trochę zagłębie. I takie długie Polaków rozmowy pośrodku afrykańskiego buszu będę z pewnością długo wspominał.
Ja odrobinkę zmieniłem Pansię, a Pansia odrobinę zmieniła mnie.
Czas więc na oficjalne, misjonarskie pożegnanie zgodne z miejscową etykietą:
Żegnaj Pansio, żegnaj Pansio!!!

1 komentarz:

  1. brawo chłopaku! kolejne rejony świata uratowane! będą bić za 100 lat pamiątkowe medale w Zambii z podobizną Twą :) i pamiętaj pisać do dziadzia ;)

    OdpowiedzUsuń