sobota, 13 sierpnia 2011

DZIEŃ 7., Polowanie na grubą rybę i targi na targu.

Livingstone, 05.08.11, piątek
Wczoraj wieczorem Łukasz postanowił, że żyje się raz i w związku z tym musi się wybrać na ryby na rzece Zambezi. Ja go w tym pomyśle poparłam, bo się wahał, nie chcąc mnie zostawiać, żyje się raz, on te swoje ryby tak kocha, to niech i tu zapoluje na jakiegoś grubego zwierza.
Łukasz z samego rana pojechał więc na ryby, natomiast ja musiałam odwalić brudną robotę, czyli spakować bagaże, zwinąć namiot i na niego dzielnie czekać. Nie nudziło mi się bynajmniej, bo miałam zaległości w pisaniu, przerzucaniu zdjęć, itp. Poza tym Jolly boys jest naprawdę przyjaznym miejscem jeśli chodzi o wypoczynek. Wszędzie są wygodne miejsca do odpoczywania – leżaki, materace, pufy, krzesła, nawet łóżka. Do tego do dyspozycji jest kuchnia, gdzie można sobie samemu zrobić jedzenie, jest basenik (tylko teraz woda okrutnie zimna), ping-pong, bilard. Mają taką podobną taktykę jaką zaobserwowaliśmy już w innych krajach – niedrogi nocleg, zawsze miła i przyjazna obsługa, udostępniają sporo rzeczy za darmo, lubisz ich i dobrze się tam czujesz, za to gdy kupujesz jedną z wielu dostępnych tam atrakcji, typu safari, skok na bunji, rafting, rejs łódką, fishing i wiele wiele innych, robisz to właśnie u nich. A atrakcje są pioruńsko drogie, w innych miejscach również, i każdy przewodnik naprawdę dużo na tym zarabia. Gdyby jeszcze to zostawało w rękach Zambijczyków. Niestety, większość tego typu firm jest w rękach białych, z Europy bądź RPA. Zambijczycy tylko dla nich pracują za jakieś niewysokie wynagrodzenia. Niestety …
Po powrocie Łukasza (sam może opowiedzieć jak było) wybraliśmy się z poznanym wcześniej Karstenem  ze Szwecji nad wodospady. Kersten był pierwszy dzień, więc wybierał się nad wodę, natomiast my skupiliśmy się tym razem na targu pamiątek i negocjacjach ;) Takie wybieranie i targowanie się jest męczące, tu w Livingstonie sprzedawcy przyzwyczajeni są do turystów i ceny wyjściowe zapodają takie, że aż się odechciewa targów. Ale coś tam niecoś wybraliśmy ;)  Najbardziej byłam zadowolona z mojej wymiany, której się totalnie nie spodziewałam i nie planowałam. Jeden sprzedawca zagadnął mnie czy nie chcę się wymienić. Tłumaczyłam mu, że nic nie mam. Ależ masz na pewno, zajrzyj do torebki, długopis, cokolwiek. No i zajrzałam do mojej malutkiej torebeczki, ale tam prawie nic nie miałam, wyciągnęłam portfel, paszport, notesik, długopis i …pendrive’a, których miałam aż 2. Ależ mu się oczy zaświeciły na widok tego pendrive’a. Wypytywał mnie dokładnie co to jest, do czego służy, strasznie mu się spodobał i widziałam, że dużo odda byle go mieć. I rzeczywiście, za tego malutkiego pendrive’a o niedużej pojemności, którego w domu nie używam, bo jest za mały dostałam 3 naprawdę ładne rzeczy. To była naprawdę dobra wymiana!
Wieczorem w Jollyboysie rozegraliśmy partyjkę bilarda z Kerstenem i takim jeszcze Sebastianem, skorzystaliśmy jeszcze z dostępu do Internetu, zrobiliśmy sobie kolację i wieczorem zabraliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy do autobusu. Tak jak i poprzednio byliśmy jedynymi białymi w środku i niestety trafiły nam się najgorsze możliwe miejsca. Na samym końcu, tak jak poprzednio, tak zresztą chcieliśmy, tyle że tym razem podstawili inny autobus. I tak jak ostatnio nasze siedzenia odchylały się prawie do pozycji leżącej, tak teraz nie dało się ich poruszyć, jako jedynych w całym autobusie, ani na jotę. A naprawdę niełatwo jest spać w pozycji – na kija. No cóż mamy nauczkę na następny raz – zawsze zapytać, czy siedzenia są regulowane, szczególnie  gdy się podróżuje nocnym autobusem!
Ale to nieważne – najważniejsze, że już byliśmy w drodze do naszego prawdziwego celu, w drodze do Mpanshyi, do Siostry Józefy. Byłam z Siostrą w kontakcie telefonicznym i się dowiedziałam, że jutro Siostry wybierają się do Lusaki, tak więc będzie transport. Ale fajnie, już nie mogę się doczekać ;)

Łukasz:
Dzisiejszy dzień stał pod znakiem polowania na słynne tiger fish – rybkę o uzębieniu, które powoduje, że człowiek jakoś odruchowo trzyma bezpieczny dystans od mordki (a propos- pozdrowienia) ryby. Zdecydowałem się na to głównie z braku lepszego planu na dzisiejszy dzień, bo trzeba mieć świadomość, że taka wyprawa tu to impreza dość mocno przepłacona no i niekoniecznie zakończona sukcesem. Ogólnie tak jak się domyślałem obiecanki cacanki, że tigery biorą zawsze i w ogóle to same do łajby wskakują okazały się, delikatnie mówiąc, przesadzone. Ostatecznie wyjąłem dwie w rozmiarze nie nadającym się za bardzo na publiczną publikację. W akcie desperacji rzucałem nawet w stronę krokodyli, bo te też czasem ponoć potrafią zaatakować przynętę. To jednak spotkało się ze zdecydowanym sprzeciwem naszego przewodnika, do którego obowiązków należy wyhaczanie zdobyczy… Przy jednym z ostatnich rzutów w blachę walnęła mi ogromna ryba, która niestety się nie zapięła a jedynie spowodowała szybsze bicie serca u wszystkich na łodzi, bo jeszcze chwilę mogliśmy podziwiać ją dość blisko łodzi w kryształowej wodzie Zambezii. No cóż, może następnym razem…
Powiem szczerze, że wędkowanie w otoczeniu hipopotamów i krokodyli ma swój urok i na pewno warto zapolować na tigera z Zambezii. Może tylko niekoniecznie w Livingstone…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz