piątek, 26 sierpnia 2011

DZIEŃ 27., Biały Murzyn.

Tu zrozumiał, że coś trzeba zmienić ...

Pierwsza próba ...


No i: nowy Łukasz!!!


Lusaka, 25.08.2011, czwartek 

Dziś rano opuściliśmy Mpanshye.  Łukasz na dobre – albo lepiej ujmę to inaczej: do następnego razu. Bo Mpanshya to takie miejsce do którego się wraca i nawet Łukasz to czuje. On oczywiście o uczuciach nie mówi, za duży z niego maczo, ale jako jego żona widzę, że to wszystko tutaj: ludzie, rozmowy, przeżycia, ruszyły trochę jego serducho …
Po porannym pożegnaniu z Siostrą Józefą, ruszyliśmy do Lusaki autem wyładowanym po brzegi (doliczyłam się 14 osób), włącznie z zaszlachtowaną świnką na dachu. Zatrzymaliśmy się na Makeni, kolejnej misji prowadzonej przez polską ekipę i gdzie wraz z ministrantami jest również ksiądz Michał! Tam poznaliśmy księdza Krzysztofa, o którym prędzej słyszeliśmy mrożącą krew w żyłach opowieść, gdzie byli złodzieje, karabin maszynowy, krew się lała gęsto, a ksiądz mało nie przypłacił wszystkiego życiem. No i teraz mogliśmy usłyszeć historię ponownie, z ust samego księdza…
Plan na dzisiaj był taki, by kupić jeszcze trochę pamiątek, materiał na sukienkę, powłóczyć się po mieście i zjeść dobry obiad. Tak naprawdę dopiero w trakcie chodzenia po Lusace, Maggie podsunęła super pomysł, który ja poparłam oczywiście całym sercem! Łukasz nie może wrócić do domu bez warkoczyków! Opierał się długo, ale z nas nie takie znowu słabe kobietki, w dodatku dwie na jednego, więc po prostu nie miał jak uciec…
Samo zaplatanie zbyt długo nie potrwało, ale patrząc na Łukasza w trakcie zastanawiałam się tylko kiedy wpłyną papiery rozwodowe. Zapomniałam bowiem o jednym małym szczególe. Warkoczyki są super, ale samo zaplatanie – no cóż, trochę boli. To znaczy trochę boli to mnie, która mam pancerną głowę, natomiast Łukasz jest osobnikiem, który najlżejsze pociągnięcie odczuwa ze zdziesięciokrotnioną siłą. Więc prawda jest taka, że to zaplatanie odczuł niezwykle boleśnie.
Nie odzywał się do nas ani słowem, jedyne co zdołał wykrztusić przez zaciśnięte zęby, to żebyśmy mu  przyniosłypiwo. I wypił dwa, niemalże jednym duszkiem. Takie małe, miejscowe znieczulenie.
No ale chyba warto było tak pocierpieć, bo efekt jest fantastyczny! I kobiety i mężczyźni oglądają się za nim z niemym podziwem na ulicy, zielona koszulka adidasa tylko podkreśla ten jego nowy image. I nawet sam Łukasz, choć się do tego nigdy otwarcie nie przyzna, chodzi dumny i blady i nawet mu się ten jego nowy fryz podoba. Aż się boję co to będzie po samotnym powrocie, jak go ciemnoskóre mieszanki naszego osiedla zobaczą. Nie opędzi się …
Zakupy pamiątek zostawiliśmy sobie na jutro i po bardzo dobrym obiadku ruszyliśmy z powrotem do Makeni.
Tam poznaliśmy kolejnych dwóch księży (pobijamy swe życiowe rekordy) i wieczór upłynął nam miło na podróżniczych opowieściach, wędkarskich przygodach, no i oczywiście jak to być musi, życiu w Afryce. Najdłużej na placu boju został Łukasz z Michałem, bo siebie, która tak co kwadrans na jakiś czas przysypiałam, nie liczę …
I tak minął  ostatni wieczór Łukasza w Afryce. Jest mi tak smutno, że aż boję się pomyśleć o jutrze …

Łukasz: 

Jako człowiek słabego charakteru i typowy pantoflarz po raz kolejny dałem się namówić Agacie na jakieś straszne rzeczy. Tym razem jestem jednak częściowo usprawiedliwiony, gdyż zostałem osaczony także przez Maggie. A więc do rzeczy: usadziły mnie na fotelu szamanki, która zrobiła mi fryza ala Iverson (taki koszykarz z NBA co był znany z tego, że dobrze grał, miał zawsze tegoż fryza i bił żonę), znana też pod nazwami kukurydziane rowki lub też ala totalny kretyn.
No ale stało się. Zostałem prawdziwym białym murzynem. Teraz muszę tylko sprawić sobie konkretny łańcuch i zacząć rapować.
Swoją drogą to pamiętam jak jeszcze w liceum Zbychu zawsze mi mówił: kiedyś musisz zrobić sobie Iversona! Pewnie nawet nie podejrzewał, że jestem tak głupi, że te słowa mogą kiedyś okazać się prorocze.

5 komentarzy:

  1. Drogi Maćko ze Świdwińca !

    Tym samym przyznaję Ci tytuł naszego najwierniejszego (ba, chwilami nawet jedynego!) komentatora. Zacnie. Nagroda Cię nie minie !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. od zawsze pasjonowała mnie literatura awanturniczo-przygodowo-przyrodnicza :) w Waszym wykonaniu jest wszystkiego po trochu... taki "pieprz i wanilia" w jednym, więc fajnie się czyta. niestrudzenie czekam na relacje z kolejnych dni pobytu w Zambii. nie wiem czy jestem jedyny czytelnik. raczej nie, ale inni pewnie czytają z ukrycia ;]

    OdpowiedzUsuń
  3. jeszcze tylko niech Łukasz zacznie rapować, a następny Wasz trip będzie do USA po karierę...;p

    OdpowiedzUsuń
  4. Maćko, nie jesteś jedynym czytelnikiem ;)
    Łukasz i cornrows'y - gdybym na własne oczy nie zobaczyła to bym chyba nie uwierzyła ;)

    OdpowiedzUsuń