piątek, 26 sierpnia 2011

DZIEŃ 22., Powrót Maggie, festiwal młodzieży i występ Mzungu-band.




Ksiądz Michał z aparatem księdza Macieja ;)




Zambian models - czyli Stelki ...

Mzungu-band daje czadu!



Mpanshya, 20.08.2011, sobota 

Dziś jest wielki dzień! Wraca Maggie! Wczoraj byliśmy tak wykończeni, że nawet nie mieliśmy siły logicznie pomyśleć, kiedy wraca czym wraca i w ogóle jak tu ją przywitać. Księża mówili, że nie ma chyba tego dnia transportu do Lusaki, więc się martwiliśmy jak dojedzie. Ale z rana, po obudzeniu, wysłaliśmy smsa i dostaliśmy wiadomość, że Maggie szczęśliwie wylądowała, już jedzie i za dwie godziny będzie w domu.
To nas zdecydowanie zmobilizowało do ruszenia się z łóżka i rzuciliśmy się w wir sprzątania. Gospodyni wraca, trzeba doprowadzić wszystko do porządku!
Odszorowanie domku i doprowadzenie go do względnego porządku trochę nam zajęło. Chcieliśmy zrobić jakieś przywitanie, może kupić kwiatki, ale takich skarbów w Mpanshyi nie uświadczysz, niestety …
No i w końcu przyjechała. Kochana, dobra Maggie, tak się cieszę, że już wróciła, bo jest osobą, która niesie ze sobą ciepło i słońce. Co prawda cały czas było tu ciepło i słonecznie, ale uśmiechu i rozmów z Maggie naprawdę mi brakowało …
Tyle było tematów, że mogłabym tak siedzieć cały dzień i całą noc. Ale Maggie była zmęczona po podróży, a do tego wszystkiego był jeszcze dzisiaj finałowy dzień festiwalu młodzieży z występami chórów. Po lunchu poszliśmy więc podziwiać 7 zespołów z okolicznych miejscowości. Taki festiwal to wielkie wydarzenie tutaj, przygotowania trwały od kilku miesięcy, a sam festiwal trwał 4 dni. Pierwsze trzy dni to były konkurencje sportowe – piłka nożna, koszykówka, skok w dal, itp. W ostatni, finałowy dzień (czyli dzisiaj) miała miejsce najważniejsza część – koncert chórów. Nie zrobili konkursu, bo wtedy mało prawdopodobne, by się skończyło bez wielkiej  obrazy, oburzenia, a może nawet bijatyki. Już nawet rywalizacje sportowe skończyły się niezbyt przyjemnymi akcentami: obrażaniem się, wyzwiskami, pyskówkami. Śpiewanie miało być konkurencją czysto pokazową…
No i rzeczywiście było na co popatrzeć i czego posłuchać. Stroje, przemyślane choreografie (co prawda trudność na poziomie przedszkolnym, no ale zawsze) no i ten wspólny, afrykański śpiew. Dodatkową atrakcją, niespotykaną na naszym kontynencie była rola filmujących. Ci co mieli komórki wyskoczyli na scenę i filmowali wszystko, podchodząc do każdego z uczestników na odległość kilku centymetrów. Filmujących było chwilami więcej niż uczestników … Jak nam później zwrócił uwagę ksiądz Michał, większość z nich nie miała wcale aparatu w telefonach…
Mieliśmy farta, że jesteśmy tutaj właśnie w tym czasie!
Niestety, ku olbrzymiemu rozczarowaniu żeńskiej części zespołu, nasz występ nie doszedł do skutku. Księża mieli ważne spotkanie trwające akurat w trakcie koncertów. Ale gdy tak dwie godziny później, siedząc u księży na werandzie z widokiem na góry, z żalem przeżywaliśmy, że nie ujawniliśmy Zambii naszego talentu, uświadomiliśmy sobie, że jeszcze wcale nie jest za późno. Było już ciemno, ale ostatnie niedobitki spragnionych wrażeń widzów szwendały się jeszcze pod sceną.
Wzięliśmy gitarę, bęben i ruszyliśmy ku scenie, zwołaliśmy dzieci i daliśmy koncert. Na rozgrzewkę poszedł „Teksański”, dalej „Taki duży taki mały”, „Whisky” w wersji „Zambia”, co by nie zgorszyć młodych słuchaczy, (no co jak co, ale akurat whisky jest zrozumiałe w każdym języku). Ponieważ tłum szalał i domagał się bisów wydzieraliśmy się przy „Sokołach”, potem powtórzyliśmy niektóre piosenki  i schodziliśmy ze sceny ratując resztki naszych strun głosowych, a zostawiając rozemocjonowanych widzów. Może trudno w to uwierzyć, ale jednym z głosów dowodzących był głos Łukasza. Ha, kto mi nie wierzy mam dowód rzeczowy w postaci filmików – efekt: bezcenny. Koncert się udał ;)))
Myśmy się natomiast tak rozśpiewały, że kontynuowałyśmy zawodzenie na plebanii, a co wierniejsi fani siedzieli pod drzwiami, wzdłuż ścian, podsłuchiwali i skandowali „Mzungu band!”
Nie wiem tylko jak to możliwe, że obyło się bez rozdawania autografów w drodze powrotnej do domu…
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz