poniedziałek, 29 sierpnia 2011

DZIEŃ 29., Zakupy z Panem Kaziem.


Pan Kaziu
Mpanshya, 27.08.2011, sobota 

Dzisiaj obudziłam się po nocnych koszmarach. Śnił mi się spadający samolot. Byliśmy z Łukaszem gdzieś na wakacjach, przed chwilą dolecieliśmy do celu, a podczas pierwszego spaceru tuż nad naszymi głowami zaczął koziołkować w powietrzu wielki samolot. Spadł kilkaset metrów przed nami, płonął.
Niezbyt to piękny i optymistyczny sen, gdy się wie, że ukochana osoba leci właśnie w samolocie … I na dodatek wiedziałam, że nie mam jak się z Łukaszem skontaktować, bo jego norweski numer nie chce działać za granicą. Jedyne co mnie uspokajało to świadomość, że ja raczej nie mam żadnych zdolności jasnowidzących i przez całe życie miałam chyba jeden proroczy sen…
Wczoraj wieczorem umówiłam się na zakupy z Panem Kaziem. Maggie natomiast wybierała się na uroczystą mszę do Sióstr Boromeuszek z Chilangi, które obchodziły 40-lecie swojej misji. 

Pan Kaziu wystroił się na nasze zakupy, nim wyruszyliśmy, co by mu się lepiej prowadziło wypiła dwa piwka (to tak na kaca, po wczorajszej imprezie) Gdybym nie wiedziała, że Pan Kaziu jest ostro zaprawiony w boju to pewnie bym się nawet obawiała … Ale gdzie tam ;)
Na pace mieliśmy kilkanaścioro ministrantów z jeszcze innej misji, więc najpierw ich zawieźliśmy,
potem ruszyliśmy na sklepy. Oczywiście chodziło tylko i wyłącznie o sklepy z farbami i artykułami
malarskimi, bo misję dokończenia klasy w Rufunsie wzięłam sobie naprawdę mocno do serca. Kupowanie farb niestety nie jest moją mocną stroną, męża zabrakło a ja się głowiłam co kupić, żeby było tanie i dobre. A tak się niestety chyba nie da … W końcu po poradzie Pana Kazia zdecydowałam się na jeden rodzaj farb i postanowiłam zrobić użytek z tego, że jestem kobietą. Słodki uśmiech do sprzedawcy okazał się w miarę skuteczny. Ale doszło do małego handlu wymiennego:
- Dasz mi swój adres meilowy?
- A dasz mi duży rabat?
Czego to się nie robi dla dzieci. Może nie tylko Łukasz zyskał w Zambii nowego penfrienda … ;)

Po zakupach zaprosiłam Pana Kazia na lunch, bo tak dzielnie ze mną jeździł, a za paliwo nie pozwolił sobie oddać. Lunchu jednak nie chciał, ale piwka nie odmówił ;) I tak przesiedzieliśmy grubo ponad godzinę na pogaduszkach, Pan Kaziu przy piwkach, ja przy kawie. Pan Kaziu jest budowlańcem, przyjechał tu do Zambii na 3-miesięczny wolontariat, a jest już … 10 lat. I tak sobie mieszka na Makeni, co i róż wyjeżdżając na jakieś misje, w zależności, gdzie akurat jest robota. Pan Kaziu przedstawiał mi kuszącą perspektywę przeprowadzenia się do Zambii. Podchodził do sprawy z ekonomicznego punktu widzenia, chwaląc prawnicze wykształcenie Łukasza i roztaczając wizję naszej pracy i życia tutaj jak przysłowiowe pączki w maśle. Mhm… kuszące nawet. Ja nie mam żadnych wieści z pracy odnośnie przedłużenia kontraktu, więc kto wie, może powinnam się poważnie nad tym zastanowić. Łukasz też ciągle szuka miejsca dla siebie… A jak to sam cały czas twierdził, życie lodziarza (czyli właściciela ekskluzywnych lodge) wydaje mu się super fajne… Kto wie, życie pisze przecież różne scenariusze …
Pożegnałam Pana Kazia a sama zostałam w centrum handlowym Mandahill, gdzie popracowałam trochę na komputerze aż do przyjazdu Maggie i Sióstr. Wtedy jeszcze zrobiłyśmy szybkie zakupy na jutrzejszą kolację (będziemy miały gości) i ruszyłyśmy w rozśpiewaną podróż powrotną do Mpanshyi. Samochód się toczył po zambijskiej szosie, a z wnętrza dobiegał chóralny śpiew …

1 komentarz:

  1. taka myśl... jak masz nagrywanie filmików w aparacie to może nagraj przy okazji któryś ze śpiewów miejscowych :) można będzie później wrzucić na yt :) relacja foto-video to dopiero będzie 'COŚ' ;)

    ...a propos piwa... mają tam ŻUBRY ?D

    OdpowiedzUsuń