piątek, 26 sierpnia 2011

DZIEŃ 25., Malowanie z Dziadkiem.




Mpanshya, 23.08.2011, wtorek 

Oj, coś mi dzisiaj działanie nie wyszło. Kilka czynników złożyło się niestety na pomieszanie mi szyków i przełożenie wizyty u dzieci na jutro. A ja sama zajęłam się mało romantycznym, ale absolutnie niezbędnym, porządkowaniem komputera. Liczba zdjęć rośnie i rośnie, a ja ciągle odkładałam moment uporządkowania ich. A to jest strasznie czasochłonna sprawa, przynajmniej dla mnie …
Tak, podczas gdy ja zajęłam się czymś tak mało aktywnym mój dzielny mąż skoro świt wsiadł na rower i popędził do Rufunsy, by ciągnąć malowanie. I nie było go cały Boży dzień. Wrócił, gdy już było zupełnie ciemno, o 19, wykończony, ale zadowolony, bo robota  posunęła się do przodu. Tak jak i w poprzednie dni, na posterunku stawił się tylko dzielny dziadek!

Łukasz: 

Projekt małego ratowania świata idzie pełną parą. No, ale niestety czas goni i już widzę, że zupełnie dokończyć to mi się tego nie uda. Ale, czy to coś nowego?
Co do samej pracy, to mieliśmy ten budynek remontować razem z bliżej nieokreśloną grupą rodziców dzieci, która okazała być się jednym dziadkiem. No, ale w myśl zasady, że liczy się jakość a nie ilość nie mogę narzekać. Dziadek jest bardzo komunikatywny i ciekawy świata więc umilamy sobie pracę życiowymi rozmowami. Tak tak, rozmowami. Dziadek bowiem kończył podstawówkę jeszcze w czasach kolonialnych i mówi po angielsku dużo lepiej niż młodzież. A więc dziadek opowiadał mi o (nie aż tak) dawnych czasach jak polował na słonie i w ogóle wszystko co się rusza. O tym, że mięso nosorożca jest prawie tak smaczne jak wołowinka (gość pamięta jeszcze czasy, jak zabijali nosorożce dla mięsa a teraz zostało ich ponoć w całej Zambii… 5 sztuk).  W tej chwili nadal aktywnie poluje, ale już na trochę drobniejszą zwierzynę- szczury. Zachwalał też gorąco magiczny i zdrowotnościowy wpływ jarania marychy na zdrowie duszy i ciała.
Ja natomiast przybliżałem mu trochę realia życia w Europie. Szczególnie mocno zaskoczyło go, że nie ma u nas kangurów i hipopotamów oraz, że gdy u nas jest lato to u nich jest „zima” i na odwrót.
Na końcu wymieniliśmy się adresami i postanowiliśmy zostać pen friends. Nie będzie to łatwa przyjaźń, zważywszy na to, że dziadek ma najbliższą pocztę w… stolicy kraju, a instytucja listonosza jeszcze w te strony nie dotarła.

1 komentarz:

  1. klawy dziadzio :) widać jedyny fachmajster na wiosce co zna się na sprawie :) takie lokalny 'bob budowniczy'! po wzroście można powiedzieć, że to nie rejony gdzie łowcy talentów NBA mają w czym przebierać :D

    OdpowiedzUsuń