sobota, 20 sierpnia 2011

DZIEŃ 17., Leniuchowanie z hippami.



Te placki to hippy!


Tylko dla doroslych!!!





Wildlife Camp, 15.08.2011, poniedziałek

Dziś rano zbudziliśmy się i aż chciało nam się wyjść na świat, by się przekonać w jakim to miejscu nocowaliśmy. Pozytywne wrażenie z poprzedniego wieczora wcale nie prysło. Byliśmy w naprawdę pięknym miejscu, tuż przy rzece i od razu odgadliśmy, że brązowe nieruchome placki leżące przy przeciwległym jej brzegu to hippy, które tak dokazywały wieczorem i w nocy. Rzeka była piękna, z wysokim klifowym brzegiem, rozlewająca się nierównomiernie aż po horyzont. Widać było i wielki piaszczysty brzeg i soczyście zielone łąki. Naprawdę urocze miejsce. 

Na całym campingu rozpanoszyły się stada małych małp. Mimo że mniejsze od babonów, to wcale nie mniej odważne. Jeden taki małpiszon zasadzał się na nasze śniadanie – wystające z reklamówki chleb i jogurt. Ja do niego wystawiam głowę w wymownym geście:” A ty tu czego?”  A on dokładnie to samo! Głowa do przodu i patrzy na mnie niewzruszenie tymi swoimi świdrującymi oczkami. Chleba nie dostał, choć nie ustawał w próbach podkradzenia i choć taki mały prawie się rzucił na Łukasza. Małpiszon z jajami. I to dosłownie. Nie dało się bowiem nie zwrócić uwagi na jego rażąco niebieskie jądra. Muszę przyznać, że bardzo ciekawy gatunek …
Camping okazał się miejscem wprost wymarzonym na wypoczynek. Basenik, z wcale nie taką aż zimną wodą, wygodne leżaczki, cudny widok, cisza i spokój. I już się na ten wypoczynek cieszyłam, gdy ledwo po wyjściu z namiotu nie usłyszałam, bym od razu zakładała ciężkie buty, bo idziemy na wyprawę wzdłuż rzeki, do mostu, czyli jakieś 10 km. To jest właśnie wypoczynek z moim mężem! Na szczęście okazało się, że taka wycieczka jest niemożliwa, bo to jest busz, dzikie zwierzęta i mamy się nigdzie nie ruszać, jeśli nam życie miłe.
Mi to było w to graj, camping idealnie nadawał się do wypoczynku, a widok na hippy wylegujące się leniwie na drugim brzegu rzeki nie dodawał mi ochoty do aktywnego wypoczynku.
Poza tym miałam tyle zaległości komputerowych, blogowych, że kilka godzin spokoju naprawdę było dla mnie na wagę złota. 

Gdy już i ja miałam dość komputera przeszliśmy się na krótki spacer. Zbliżała się pora zachodu słońca i więcej zwierząt wyszło na łąkę przy rzece. Były impale, małpy, z oddali widzieliśmy nawet stadko żyraf. Można było to wszystko podziwiać z naszego campingu, ale podeszliśmy trochę bliżej i patrzyliśmy na ten niesamowity zwierzęcy świat, który ukazywał się nam nawet bez przekraczania granic parku. Zwierzęta były oczywiście w znacznej odległości, są kompletnie dzikie i nawet baboony trzymają się od ludzi z daleka… Ale gdy z krzaków wyskoczył pumba zrozumieliśmy, że trzeba się powoli wycofywać. Pumba może gigantem nie jest, ale jego kły sprawiają, że może być bardzo pewny siebie. To jest łąka tych zwierząt, my będziemy je dalej spokojnie podziwiać z wygodnych sof naszego baru popijając amarulę… Rzadko mam takie wrażenie, ale czułam, że nie wszystkie foldery kłamią – otwarty bar z takim widokiem naprawdę przerósł moje oczekiwania …
Po zachodzie, który dziś niestety zbyt spektakularny nie był (choć akurat z tego campingu można zwykle podziwiać najpiękniejsze w okolicy zachody) poszliśmy na kolację. Cudne są takie kolacje, przy świecach, w tak magicznym miejscu z tymi odgłosami dookoła. Obsługa jest strasznie miła, nie ma rozgraniczenia między gośćmi z lodgi i z namiotów, wszyscy są tak samo miło i przyjaźnie traktowani, właścicielka chodzi od stolika do stolika pytając czy czegoś nam nie trzeba …
Ceny, no cóż, do najniższych nie należą – ale powiedziałabym z całym przekonaniem, że warto!
Po powrocie do namiotu okazało się, że niebieskojajowi dobrali się do naszego zostawionego przed namiotem soku. Rozdarli cały karton, ciekawe, czy zdążyli sobie choć trochę pochłeptać, nim to wszystko wsiąkło w ziemię.
Już nie mogę się doczekać jutrzejszej przygody!

Łukasz:

Dzisiejszy i jutrzejszy dzień miały być zapłatą za ten szmat drogi jaki pokonaliśmy, aby tu się dostać. No i mówiąc krótko nie żałujemy. Camping jest o tyle fajny, że nie ma wokół niego tych strasznych płotów, drutów kolczastych pod napięciem i w ogóle jest tak jakby zintegrowany z otoczeniem. Hipopotamy ryczące dosłownie kilkanaście metrów od namiotu, dziesiątki zwierzaków przychodzące do wodopoju. To wszystko robi wrażenie. No, ale ile można tak bezczynnie siedzieć. Postanowiłem więc zagadać z obsługą, czy nie idzie może jakiejś wędki od nich pożyczyć i połowić trochę w tej rzece. Biała właścicielka całkowicie zabrania nawet zbliżania się do wody, ale czarnoskórzy  pracownicy z szelmowskim uśmieszkiem dali do zrozumienia, że możemy się jakoś dogadać. Oczywiście pełna konspira. Koleś z wędką zaczynał zmianę za pół godziny a ja miałem w tym czasie obejrzeć poleconą miejscówkę jakieś dwieście metrów od kempingu.  No i mała konsternacja, podchodzę do wskazanego miejsca a ono jest już zajęte. Przez krokodyla jakiego nie widziałem jeszcze na żadnym safari. Po prostu 4-feeter szwagier! Pięciometrowy smok spojrzał na mnie spokojnie i zsunął się do wody. Postanowiłem, że nie będę sprawdzał, czy daleko odpłynął. Jakoś tak przeszła mi ochota na wędkarską przygodę. Później dowiedziałem się, że co roku kilka, kilkanaście osób z wioski ginie w wyniku za bliskich spotkań z tymi jakże uroczymi stworzeniami.

2 komentarze:

  1. a co to za tubylec z którym Agata robi sobie zdjęcia o wsch-/zachodzie słońca? prawdziwy Buszmen ;) mimo wszystko chzba bardziej zachodzie :P hippy urocze. a zdjęcie odwłoku... hmmm... niezwykle subtelna erotyka :P

    OdpowiedzUsuń
  2. powiem szczerze, że nie wierzę..
    nie wierzę żeby taka zwykła Franca, zwykły forfiter odciągnął Cię od wędki..
    Z taki jest krótka zabawa - czikena mu trza było podrzucić..

    OdpowiedzUsuń