środa, 17 sierpnia 2011

DZIEŃ 13., O czym marzą zambijskie dzieci ...

Mpanshya, 11.08.2011, czwartek
Na dziś mieliśmy zaplanowany troszkę inny styl odwiedzin. Jeżdżenie od domu do domu po tych wąskich polnych dróżkach, gdzie średnio co 3. dziecka nie ma akurat w domu, jest na pewno fajne i pozwala nam choć trochę poznać warunki życia dzieci, ale z drugiej strony jest bardzo czasochłonne. Nie dalibyśmy rady odwiedzić wszystkich …
Tak więc dzisiaj poprosiliśmy dzieci, by zebrały się w jednym miejscu, gdzie będziemy mogli z nimi porozmawiać, zrobić zdjęcia, pobawić się. Dzisiaj spotkaliśmy się z dziećmi z dużego programu.
I przyszły prawie wszystkie, ładnie ubrane, uśmiechnięte, młodsze z kimś z rodziny, starsze same. Co prawda w czasie zambijskim, czyli spóźnienia wahały się od 15 minut do 1,5 godziny, ale to nie przeszkadzało, bo zaczęliśmy od rysowania. Poprosiliśmy ich o zrobienie kartek dla swoich adopcyjnych rodziców. Dzieci zabrały się za rysowanie, a my z czasem zaczęliśmy z nimi rozmawiać. No a że było ich prawie 30 to te rozmowy nam zajęły naprawdę duuuużo czasu. To tak się mówi, ale każdemu dziecku zadać choć kilka pytań, one muszą się zastanowić, Royce musi mi to przetłumaczyć i już się z tego robią godziny. Jeden chłopczyk był już na przykład tak głodny, bo było już po 12, czyli po jego porze jedzenia nshimy, że nic nie chciał powiedzieć i tylko siedział zbolały ze łzami w oczach…
Pytaliśmy o marzenia. Akurat w tej miejscowości królowało jedno: rower. I wcale mnie to nie dziwi. Skoro każdego jednego dnia te dzieci pokonują 6 bądź 7 kilometrów, by dojść do szkoły. W jedną stronę! W takim układzie też bym marzyła o rowerze …
Ale była i dziewczynka, która na pytanie o marzenie bez chwili wahania odpowiedziała: mydło do prania. Żebym mogła sobie wyprać mundurek. Przyznała się, że przez to, że nie miała czym wyprać mundurka nie poszła do szkoły na jeden z egzaminów.
Jeśli chodzi o wymarzone zawody to powtarzają się te, które dzieci znają: pielęgniarka, lekarz, nauczyciel. Ale pytam jednego małego chłopca:
- Kim chcesz zostać w przyszłości?
            -  Siostrą.
- A, czyli lubisz chodzić do kościoła?
- Nie.    J
W czasie naszych rozmów Łukasz robił dzieciom zdjęcia, puszczał dzieciom bańki, a nawet próbował się z nimi bawić. Kto go zna, ten by go nie poznał ;) Podrywa młode dziewczyny, prawi im komplementy, a one chichotają zachwycone. Jednocześnie oczywiście cały czas podkreśla, kim jest, czyli: Bad mzungu. I straszy dzieci, że jak nie będą „seka” (czyli uśmiechać się) do zdjęć to je zje. Na szczęście dzieci zaraz wyczuły jego specyficzne poczucie humoru ;)
Dziś znowu wracaliśmy późno, koło 15, ale zrobiliśmy kawal dobrej roboty. W domu czekała na nas jeszcze resztka wczorajszego obiadu, więc bez zbędnego czekania mogliśmy się najeść do syta.
Także dzisiaj bezowocnie wypatrywałam małego Mapalo. W sumie z żalem uświadomiłam sobie, że on był w Mpanshyi tylko w odwiedzinach i tu wcale nie mieszka, bo Siostra nie kojarzyła go ze zdjęcia …  
Ale za to przechodził koło naszego domku Kennedy z dużym, żywym kurczakiem, którego dostał od Siostry Józefy. Bardzo dumny i zadowolony, szykował mu się pyszny obiad. Zaprosiliśmy go do nas jak już zje, na 17, ale albo był zbyt zajęty, albo nas nie zrozumiał, bo też nie przyszedł  ;(
Ale za to nam się dzisiaj w końcu udało dotrzeć na próbę zespołu. Już od dwóch dni słyszeliśmy piękny, choralny śpiew dochodzący gdzieś z oddali. Szliśmy za tym głosem i dotarliśmy na próbę chóru przygotowującego się do występów podczas Dni Młodzieży, które zaczynają się w przyszłym tygodniu. Niestety dwa razy dotarliśmy na samą końcówkę tych prób – dziś natomiast dotarliśmy w porę.
8 chłopaków i 12 dziewczyn (o ile dobrze policzyłam) przygotowują kilka piosenek, mają chór damski i męski i do tego jeszcze układy choreograficzne. Z ich gestów i ruchów mogę się tylko domyślać jakie te ich piosenki przedstawiają historie…
Bardzo przyjemnie się ich słucha, widać że wkładają w to pasję i czerpią radość. To naprawdę budujące widzieć taki sposób na spędzanie wolnego czasu. Niektórzy w ich wieku spędzają go bowiem pijąc piwo na markecie … I jedne z pierwszych skrzypiec w zespole gra Felix, który pracuje dla programu Siostry Józefy ;)
I tak nam właśnie minął kolejny dzień. Dziewczyn nie ma, pojechały do Livingstone, więc wcześniej poszliśmy spać. Co jak co, ale z wczesnym zasypianiem tutaj nie mamy żadnych problemów ;)

Łukasz:
Kolejny dzień ciężkiej harówki za nami. Staram się odnajdywać kolejne pokłady ukrytego we mnie dobra i nie tylko chałturzyć z aparatem, lecz także wyjść poza moje obowiązki stricte zawodowe i „rozświetlać dzieciaczkom” chociaż kilka momentów w ich życiu. I wprawiam się. Dzieci oswajają się ze mną a ja z nimi. Ataki paniki na mój widok to już naprawdę prawdziwa rzadkość. Jestem już wręcz taką dobrą  ciocią-przedszkolanką z aparatem. A mówią, że z czegoś tam to bata nie ukręcisz.
Co do samego naszego wkładu to jest to wszystko bardzo mozolne i czasochłonne, ale potrzebne. Bo program jest dobry, skuteczny i działający. Nie jest to jedna z ogromnych machin typu „konsorcjów charytatywnych” gdzie połowa kasy rozpływa się w powietrzu. I właśnie dla tego trzeba dbać o sponsorów, bo to na dłuższą metę zaprocentuje. Przynajmniej ja to tak odbieram. To w pewnym sensie rynek jak każdy inny i bardzo wprawiona w autoreklamie wszelkiej maści kasiasta konkurencja nie śpi. No i do tego w Europie a już szczególnie w Polsce pokutuje dość powszechna opinia, że wszelkie tego typu programy to szwindel i robienie ludzi w ….. balona powiedzmy. Tymczasem, gdy taki sponsor otrzymuje w miarę systematycznie zdjęcia, listy czy nawet filmy (o ile dziecko czy ktoś z rodziny mówi po angielsku, nie boi się, a my mamy czas i nie zapomnielismy o zapasowych bateriach do aparatu) gdzie „jego” dzieciak mówi konkretnie do niego coś w stylu „thank you Grzełogoszzzz” to już nie usłyszy od kumpli przy piwku, że jest zwykłym frajerem wysyłającym kasę do oszustów…

2 komentarze:

  1. moja mama poczatkowo myslala,ze ta cala adopcja do pic na wodę, szczegolnie ze siostra miala sprawe w sasie apropo jakis akcji charytatywnych. ale się uparłam. bo nawet jesli druga strona zabierze sobie jakis procent pieniedzy, to ja wiem ze robię dobrze. pomagam dziecią :3

    OdpowiedzUsuń
  2. coby nie mówić z relacji taka jak te widać, że pomoc jest potrzebna i dzięki właściwym ludziom może być właściwie i mądrze spożytkowana :)

    OdpowiedzUsuń